I po Świętach... Nie lubię tego, w jak szybki sposób mijają te leniwe, rodzinne godziny... Chciałabym zatrzymać czas... Dlatego też postanowiłam opublikować wspomnienie z wyjazdu do Drezna - spędziłam tam cały dzień na tydzień przed Bożym Narodzeniem. Powspominajcie ze mną i razem poczujmy raz jeszcze świąteczną atmosferę! :)Dresdner Striezelmarkt, czyli Jarmark Struclowy, to najstarszy jarmark bożonarodzeniowy w Europie, a chyba nawet na świecie! Jak przystało na miejsce z tak długą tradycją, wszystko było tam zapięte na ostatni guzik - począwszy od organizacji, przez dekoracje. Zachowano pewien starodawny klimat, który dodawał uroku temu miejscu - scena była drewniana, artyści przebrani w odpowiednie stroje (nie było metalowej sceny ze światłami, bardzo współczesnej, na której jakiś zespół grałby disco polo albo coś takiego - to przecież zepsułoby cały efekt). W drewnianych domkach można było odbyć warsztaty wypieku świątecznych ciast lub ciasteczek albo przygotować dekoracje. Nie zabrakło teatru lalek (takich w okienku, z żywymi reakcjami dziecięcej publiczności), a św. Mikołaj przyjechał popołudniu odsłonić kolejne okienko w kalendarzu adwentowym. 15 grudnia symbolem w okienku była gwiazda - popularny w tamtej okolicy symbol (można było nabyć ją na straganach albo obejrzeć podświetloną w oknach drezdeńskich rodzin). Była przepiękna, piętrowa karuzela (dosiadłam smoka!) oraz niewielki, za to pędzący diabelski młyn (ciekawe, że dopiero jak sama się przejechałam i piszczałam, zaczęłam słyszeć piski innych - wcześniej może posłużyłyby za ostrzeżenie ;)).









Ten pan wyrabiał na miejscu miniaturki w drewnie. Można było nie tylko podejrzeć jego warsztat, ale i zakupić figurki, jeśli miało się ochotę. Poniżej możecie zobaczyć kilka z nich - wspaniałości!
PS. Zauważyliście drewniane kaczuszki, które ma przyczepione do kapelusza? ;) Urocze!
Miniaturki w łupinie orzecha... Popularny widok na straganach w Dreźnie.
dachy "budek"
Mogłam uchodzić za dziwaczkę, gdyby przyglądać mi się z boku: robiłam bowiem głównie zdjęcia... dachów. Wędrowałam z głową w "chmurach", ciągle zadzierałam nosa i pstrykałam. Mam więc wiele zdjęć tego, co wieńczyło poszczególne stragany czy stoiska. Ale jak już zobaczycie zdjęcia... chyba mnie zrozumiecie i rozgrzeszycie, co? ;)
W zasadzie po tych dachach można było rozeznać się, czym handlują poszczególni sprzedawcy albo co można u kogo zjeść lub wypić. Niektóre z lalek ruszały się, czasem cały dach żył swoim życiem. (Nie zapomnę ruchomego pluszowego misia, który... puszczał bańki mydlane! - znajdziecie go na filmie pod koniec tego wpisu.)
Zdjęcia robiłam jeszcze nim słońce zaszło, wyobraźcie więc sobie to miejsce po zmroku: oświetlone mnóstwem światełek, jarzące się, świetliste... Ze wspomnianymi gwiazdami adwentowymi podświetlonymi na różne kolory... Och!
jedzenie

Stoiska ze słodkościami zwyczajnie zwalały z nóg. Przynajmniej mnie - łakomczucha. Górki pokrytych czekoladą jabłek, stosiki owocowych szaszłyków umoczonych w zastygłej masie płynnych endorfin... Wafle, suszone i kandyzowane owoce, ogromne pianki w różnych polewach, i - oczywistość - pierniki... Moc pierników! Do tego produkty lubiących wytrwanie: na rożnie całe prosię albo krowa (!), wielki gar z duszącymi się pieczarkami, budki z gulaszami, plackami różnego rodzaju... W nowszej części miasta (a więc poza Dresdner Striezelmarkt, ale wciąż w ramach drezdeńskich jarmarków świątecznych) w ogóle można było głównie próbować kuchni z różnych stron świata: Niemiec, Węgier czy Indii lub... Afryki! (Co najlepsze: jedzenie serwowali przedstawiciele danego regionu!) Pierwszy raz próbowałam langosza: drożdżowego placka charakterystycznego głównie dla Węgier. Mmmmm... Pycha! Lekko czosnkowy, miękki i puchaty, ciepły, posypany startym na drobno serem. Pochłonęłam go w kilka minut! Cudny był też widok ludzi przechadzających się po jarmarku z ajerkoniakiem na ciepło w ceramicznym kubku pamiątkowym (taki dostawał każdy do napoju - cudny zamiennik plastikowych jednorazówek) i z wielką czapą ubitej śmietany. Co za obrazek!











Co można było kupić?
Głównie ozdoby na choinkę - różnego rodzaju: z drewna, włóczki, mniejsze, większe, lakierowane i surowe, pojedyncze i jako girlandy. Do tego stajenki, figurki oraz smakołyki związane z Bożym Narodzeniem. Ale to nie wszystko. Nie zabrakło również zabawek, biżuterii, zimowych ubrań (głównie ciepłych czap) czy... miniaturek (och!).
Ceny bywały różne. Piękne, ręcznie wykonywane, malowane i błyszczące niewielkie figurki były bodaj najdroższe: jedna potrafiła kosztować (przy większej ilości szczegółów) nawet 50€! Dziadek do orzechów czy Król Myszy - duże, wysokie figury to granice 100€. Owoce w czekoladzie: ok. 2-3€ (w zależności od rodzaju). Moja czapka ("krasnoludowa", którą pokazałam na filmie) kosztowała 24€, ale wytargowaliśmy 20. Miniaturki zamknięte w pudełkach od zapałek - całe scenki rodzajowe - kosztowały już od kilkunastu euro do nawet kilkudziesięciu - w zależności od ilości elementów i złożoności.
Co kupiłam ja?
Swój #haul opublikowałam na kanale YouTube (Ok. 29. minuty są moje filmowe wspominki z jarmarku!):
Na koniec chciałam zaprosić Was do wspólnej zabawy!
Candy
u Pani Sowy
NAGRODA:
- biały kubek MODERN projektu Kabo&Pydo, wyróżniony w trakcie Łódź Design Festival tytułem must have (2015 rok)
- słodkości do ciepłego napoju z kubka (no muszą być jakieś przecież ;))
- + niespodzianka z jarmarku w Dreźnie - pewna urocza, ręcznie wykonywana rzecz
CZAS TRWANIA: od 27 grudnia 2017 do 6 stycznia 2018
WYNIKI: 7 stycznia 2018 w TYM wpisie :)
CO TRZEBA ZROBIĆ? Wystarczy udostępnić powyższą grafikę u siebie na blogu z odnośnikiem do tego wpisu oraz napisać mi tutaj w komentarzu, co najbardziej kojarzy Ci się ze Świętami - co sprawia, że czujesz świąteczną atmosferę - zatrzymajmy te odczucia na dłużej! ;)
Jeśli nie masz bloga, nie szkodzi - zamiast udostępnienia grafiki, zostaw tylko swojego maila w komentarzu :).
Candy jednocześnie będzie trwało na Facebooku - zapraszam i tam!