Kochani,
Jak każdy wie nie zawsze mamy cudowną pogodę. Japonia, która mimo środka zimy zaskoczyła nas ogromną ilością słońca, a wręcz wiosenną pogodą nie jest już dla nas tak łaskawa. Dwa dni temu, gdy wychodziliśmy z Baltim z placu zabaw znajdującego się w centrum handlowym zobaczyłam śnieg! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Bardzo mocno padał. Fakt, dzień wcześniej kolega z pracy Krzysia – Japończyk powiedział, że w poniedziałek będzie padał śnieg. Przyznam, że w to po prostu nie uwierzyłam, bo jednak codziennie tu mamy piękne słońce. Pogoda aż tak diametralnie nie może się zmienić, a jednak…
Tego dnia wróciliśmy tak:Dlatego wiem już jak ważne jest zabieranie ze sobą parasolki czy folii na wózek. I wiem też jak ważne będą teraz dla nas wewnętrzne place zabaw. Bardzo ubolewałam nad tym, że w tak dużym mieście nie ma żadnego konkretnego miejsca zabaw dla dzieci. W mieście, w którym mieszka bądź co bądź 200 tys. mieszkańców musi być wystarczająco dużo dzieci, aby choć jeden takowy plac powstał. Niestety na japońskich stronach trudno się poruszać, a gdy wpisywałam Kids US Land w google maps (ta aplikacja naprawdę bardzo nam tu pomogła w kwestii odnajdywania miejsc) najbliższy wyskakiwał w miejscowości znajdującej się ok 11 km od Kumagaya’i.
Pierwszym miejscem, które odkryłam w trakcie moich poszukiwań było piętro z akcesoriami dla dzieci z małą dziecinną księgarenką w rogu.Zakochałam się w tych kilku metrach kwadratowych od razu, tym bardziej, że od samego początku wiedziałam że chce kupić Baltikowi książeczkę z Japońskimi znakami na pamiątkę. Ważne, abym na podstawie obrazków znała mniej więcej historię i mogła mu opowiadać co w niej jest. Za trzecim podejściem znalazłam ją:Zakupiona książeczka opowiada o kotku, który chciał wyprzytulać wszystkie potrzebujące stworzenia na świecie. Rano opuścił swoją opiekunkę – małą dziewczynkę i pobiegł „wyprzytulać świat”. Pojawił się w parku, gdzie przytulał koty i motyle, następnie dotarł na łódkę płynącą do Afryki i przytulił po drodze ogromnego wieloryba. Gdy dopłynął na ląd w jego objęcia wpadła żyrafa, słoń i mnóstwo innych afrykańskich zwierząt. Na końcu swojej podróży dotarł na Antarktydę i tam spotkał misia polarnego, który był bardzo samotny… Przytulił go mocno i wrócił do domu, do małej dziewczynki, która jak się okazało najbardziej potrzebowała przytulenia :) Ach… cudowna książeczka. Aby zrozumieć treść użyłam google translatora (należy nakierować aparat na treść, którą chcemy przetłumaczyć i wówczas pojawia się tłumaczenie, czasem bardzo dziwne i bezsensowne, a czasem całkiem zrozumiałe), obstawiam, że udało mi się w 70% zrozumieć przekaz książeczki. Na szczęście mam przecież asa w rękawie TakouSan’a vel OctopusSan’a – przesympatycznego Japończyka, który opowie mi o treści książeczki raz jeszcze. W PL raczej trudno będzie znaleźć kogoś, kto przetłumaczy japońskie znaczki :)Wracając do placów zabaw, z których będziemy korzystać zapewne teraz częściej (tak mówi pogoda na następny tydzień)l; w innym centrum handlowym znalazłam mały, wydzielony punkcik dla dzieci, który miał jedną zabawkę – zjeżdżalnie. Balti szalał na niej jak wariat, a wszystkie matki i ojcowie pozostałych dzieci nie mogli wyjść z podziwu lub przerażenia jak to małe blond dziecko krzyczy z radości i każdemu przybija piątki – w przeciwieństwie do dość cichych japońskich dzieci (kwestia wychowania, kultury czy z moim dzieckiem jest coś nie tak? Japońskie dzieci są naprawdę bardzo, bardzo ciche…).Miejsce, do którego jeszcze nie dotarliśmy; zostawiam je sobie na dzień z obrzydliwą pogodą to knajpka w iście europejskim stylu (bardzo różniąca się od małych japońskich kawiarni czy cukierni, gdzie pewnie nie zmieściłby się wózek). Nie ma tam zabawek, ale są małe krzesełka, tablicowa ściana, drewniane koło i półki na książki, które powinny wystarczyć Baltikowi na jakiś czas. Przynajmniej się wybiega, pobawimy się a chowanego czy pogonimy się nawzajem – Baltazar to kocha.Tydzień po przylocie do Japonii w niedzielę postanowiliśmy z Krzysiem spędzić rodzinny dzień i zabrać Baltika do miejscowości oddalonej o 11 km do najbliższego „KIDS US LAND’u” – ta marka króluje tu, być może to jedyne place zabaw w Japonii. W każdym razie podczas moich poszukiwań nie natknęłam się na żadną inną nazwę wewnętrznych placów zabaw.
Moim zamiarem było zapamiętanie drogi do tej miejscowości tak, aby móc z Baltim jeździć tam już bez Krzysia. Jednak dotarcie na miejsce wcale nie było łatwą sprawą nawet dla mojego wszechwiedzącego Krzysia – uwierzcie mi on naprawdę porusza się po całym świecie i ogarnia tak, że mogę być tylko pod ogromnym wrażeniem. Na lotniskach, dworcach, wszędzie on wie co ma zrobić, gdzie się udać; daleko mi do takiego obycia. Dla mnie lotnisko większe niż to gdańskie już jest jednym wielkim labiryntem. Poza tym Krzyś ma opanowany każdy typ samochodu, niezależnie od tego czy kierownica i ruch w danym kraju jest po prawej czy po lewej stronie. Po wypożyczeniu auta w Tokio, po 24 h lotu wsiadł do samochodu (kierownica i ruch po lewej stronie) i po prostu wyjechał na zatłoczone ulice Tokio…
Jednak ogarnięcie japońskich autobusów było i tak za trudne. Jak się okazało czekaliśmy na złym przystanku, a rozkład jazdy, co więcej nr autobusu to były japońskie znaki, których za nic na świecie nie mogłam rozróżnić. Po konsultacjach z przemiłą Japonką udało się w końcu wsiąść do dobrego autobusu (na samym końcu japońskich znaków widzieliśmy jakby „R” co miało pozwolić mi odróżnić ten nr od innych :P). W autobusie Balti chodził, biegał i siadał na każdym siedzeniu (musieliśmy złożyć wózek, bo oczywiście nie było na niego miejsca) więc perspektywa samotnej podróży z Baltim, bez wózka, autobusem którego nr nie odróżniałam – zaczynała stawać się niewykonalna :P Oczywiście wysiedliśmy o trzy przystanki za wcześnie, ale na szczęście po 10 minutach dotarliśmy do celu. Kochane google maps i internet w komórce :D Naprawdę bez tego poruszanie się po Japonii byłoby za trudne.
Na placu było cudownie :) Jaka szkoda, że nie miałam takiego w okolicy naszego hotelu… Baltazar bawił się dwie godziny jak szalony, my zresztą też. Wszystkie zabawki były do dyspozycji dzieci bez dodatkowych opłat, nawet te elektryczne jak ciuchcia czy samochody. Potrzebny był tylko czesem rodzić, aby wciskać guzik. Tak działała właśnie ciuchcia, którą Baltazar pokochał i na której spędził 40% czasu z cudowną małą koleżanką.