Od dziecka z utęsknieniem czekam na Święta. Kojarzą mi się z zapachami z kuchni w całym domu, krzątaniną po to, by finalnie zasiąść przy stole i spędzając wspólnie czas, delektować się potrawami. Gdy byłam mała, lepiłam z mamą pierogi i uszka. Tato w tym czasie jeździł po całym mieście za karpiem ze stawów milickich. Co roku menu wigilijne było niezmienne. Pomimo, że nie przepadałam (i nadal nie ubóstwiam) za karpiem, tego dnia smakował wyjątkowo. Wszystko było podawane na biało-złotej porcelanie wyciąganej tylko na Święta. W Wigilię mama gotowała zupę z suszonych grzybów (które na jesień zbieraliśmy cała rodziną), by móc się posilić w ciągu dnia i dotrwać do wigilii. A później klasyka: barszcz z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, śledzie w śmietanie (obowiązkowo z ziemniakami w mundurkach!), śledzie w oleju, smażony karp i karp w galarecie. Do tego kompot z suszu, makowiec (niezmiennie jest na każdej Wigilii ten sam, aż dziwne, że nie ma przepisu na blogu!) i piernik kętrzyński. Poza piernikiem z torebki, tradycja przetrwała i została wzbogacona o ciasta, ciasteczka i wigilię w wersji wegańskiej. Do tej pory robi mi się ciepło na myśl o Wigilii.
W tym roku, podobnie jak w zeszłym, byłam również na niezwykłej wigilii. Niezwykłej w każdym aspekcie. To przede wszystkim za sprawą Marka Flisińskiego, Szefa Kuchni Water&Wine, gdzie byłam wraz z innymi ambasadorami Cisowianka. Sposób przygotowania dań przeszedł najśmielsze oczekiwania. Zarówno smakowo, kompozycyjnie, jak i w formie podania (zarówno na talerzu, jak i przez kelnerów). Wszystkie dania były podane na ręcznie robionych talerzach, dobranych do poszczególnych potraw. To była mistrzowska kolacja. Miejsce to zachwyca za każdym razem (tu zdjęcia z warsztatów zielarskich). Śmiało mogę stwierdzić, że gdyby to było miejsce komercyjne, byłoby nagrodzone gwiazdką/ami Michelin. Ale nie o to chodzi twórcom, którzy podchodzą do tego z wielką pasją, a do tego bez zadęcia. Obsługa jest na najwyższym poziomie, nie wiem czy porównywalna do jakiegokolwiek miejsca w Polsce.
zdjęcie: Maciej Stankiewicz
O daniach pisać za wiele nie będę, zdjęcia po części bowiem oddają ich atmosferę. Dodam tylko, że wszystkie dania były bez soli i bez glutenu.
Chrupiąca skóra z troci z kawiorem z jesiotra
Grzaneczki z nasion z mózgami z raków, ze śmietaną i kawiorem z dyni
śledź z olejem lnianym
Tatar z raków ze słoniną z glonami z pudrem ze skorupek z raków i rak
Pierogi z czarnej rzepy z mięsem z kraba, z pianą z masła
tatar z węgorza, foie gras, konfitowane żółtko, bulion z węgorza i ogórka
Niezwykły barszcz grzybowy
Ryba po grecku w nowej odsłonie: żabnica, mus z marchewki, palona pietruszka
puree z dyni z musem opartym na białej czekoladzie i Żubrówce
Lody podwójnie słonecznikowe: z mleka z topinambura (słonecznik bulwiasty) ze smażonym słonecznikiem
lody makowe podane z mrożonymi ziołami
Sprawca całej ceremonii – Marek Flisiński
od lewej: Magda z bloga Dare to Cook, Maia z qmam kasze, Magda z Crust and Dust
zdjęcie: Maciej Stankiewicz