Nowoczesne, acz klasycznie powściągliwe, firmowane przez znane nazwiska, pokazujące polską kuchnię od atrakcyjnej strony, ale przede wszystkim zatłoczone i uwielbione przez warszawiaków – poznajcie 5 adresów, pod którymi żyje Warszawa.
1. Elixir przy Placu Teatralnym [menu]
Dom Wódki, Elixir
Zaczynamy od najmocniejszego akcentu, bo łączenie potraw z wódką to najodważniejsza forma dopasowywania alkoholu do jedzenia, a taki właśnie „pairing” jest zasadniczą częścią koncepcji restauracji Elixir. Choć takie połączenie często wywołuje popularną asocjację sety z galaretą, Elixir nie jest w żadnej mierze barem zakąskowym z żytnią na kieliszki. Owszem, jest tu i tatar, i zimne nóżki, ale podane w zaskakującej formie. Nad kuchnią czuwa Michał Tkaczyk, który do Elixiru przeszedł z hotelu Bristol, a to oznacza, że miejsce musi być eleganckie i takie właśnie jest na wskroś.
Dom Wódki, Elixir
Jak rozumieć proste polskie przekąski w autorskim wydaniu eleganckiej restauracji? Wyobraźcie sobie oto zimne nóżki podane z chrzanową panna cottą, kawiorem z octu i musem z pieczonego czosnku. Do tego dwie wódeczki – chrzanówka i Finlandia. Każdemu daniu w karcie towarzyszą bowiem dwie sugestie rekomendowanych alkoholi – kieliszek na otwarcie i kieliszek na zamknięcie. W sekcji deserowej są propozycje nalewek, a mirabelkowa, którą podają tu do kawowej bezy, bije na głowę wszystkie dotąd mi znane.
Dom Wódki, Elixir
Warto zauważyć, że już po kilku miesiącach od otwarcia Elixir został wyróżniony zestawem sztućców w przewodniku Michelin Main Cities of Europe 2016. Nie czyni to jednak z tego miejsca niedostępnej twierdzy snobizmu. Wprost przeciwnie, jest tu sympatycznie, swobodnie i zupełnie bezpretensjonalnie. Jedzenie jest smaczne, zupy gorące, wódka zimna, a profesjonalizm załogi, w szczególności kelnerskiej, określam jako książkowy.
Dwudaniowy lunch w Elixirze zjecie za 39 zł., na trzydaniową kolację wydacie ok. 100 zł, a jeśli zdecydujecie się na rekomendowane alkohole to ok. 160 zł. Kieliszek wódki kosztuje tu ok 10 zł.
2. Dyletanci przy Rozbrat [menu]
Dyletanci
Gdybym miał kiedyś zamieszkać w Warszawie, to pewnie na Powiślu. Spokojnie, zielono, blisko i do centrum, i do rzeki, a do tego sporo wartych polecenia adresów. Jednym z nich jest nowe bistro na Rozbrat o prowokacyjnej nazwie Dyletanci. Miejsce sprawia wrażenie inspirowanej klasyką ponadczasowej elegancji. Jest jasne drewno na blatach stolików, są malowane na kasztan drewniane krzesła z giętymi oparciami, są obijane na zielono skórzane sofy. Ściany zdobią ustawione na półkach butelki po winach. Widać, że stawiają tu na wino, a kieliszek białego albo czerwonego polecają nawet w karcie lunchowej i to od przystawki aż po deser.
Dyletanci
Główna karta menu jest krótka i zestawiona w stylistyce nowoczesnego bistro. Kuchnia stawia przede wszystkim na sezonowe składniki i naturalność smaku. Jedzenie przypadnie zatem do gustu tym, którzy nad wyrazistość kompozycji i bezkompromisowość smaku cenią przedkładają prawdę surowca i charakter składnika. W dyletanckiej mowie talerza oznacza to po prostu, że czasami poprosicie o solniczkę a niekiedy także o pieprz.
Dyletanci
Za kuchnię odpowiada tu Robert Hreczaniuk, znany wcześniej z Tamki 43. W kacie pomieszczono dzikie brokuły z chałwą i szafranem, bób z kurkami i owczym serem, carpaccio z halibuta z glonami i solirodem, jagnięcinę z ziemniakami i rabarbar z jałowcem. Każde danie można zamówić w jednej z dwóch wielkości – albo 80 g, albo 160 g. Można zatem urządzić sobie iście dyletanckie menu degustacyjne według własnego widzimisię i radować się własnym zmysłem kompozycji.
Jedzenie jest tu dobre, obsługa sprawna, a sala pełna. Zadałem sobie zatem trud zastanowienia się, czy nazwa Dyletanci ma w takim przypadku jakikolwiek sens. Owszem, bo podawanie dorsza latem, podczas gdy sezon na niego przypada zimą oraz układanie halibuta na sałacie w formę carpaccio, w którym z założenia musi dominować uzupełniona bielą i zielenią czerwień pasuje do tej nazwy jak ulał.
Trzydaniowy lunch w Dyletantach kosztuje 30 zł. Kolację z sześciu małych albo trzech dużych dań z karty zjemy za ok. 150 zł. Kieliszek wina to wydatek ok. 20 zł.
3. Kieliszki na Próżnej [menu]
Kieliszki na Próżnej
Warszawiacy mawiają, że kiedyś na Próżną chodziło się po śrubki, a dziś chadza się tam na kolację. Ta część miasta rzeczywiście stała się ostatnio jednym z centrów modnej stołecznej gastronomii. Jeden z najbardziej wziętych adresów na Próżnej mieści Kieliszki. Centralną część stanowi tu obszerny bar zwieńczony tysiącem zwisających czaszami do dołu kieliszków. Stąd pewnie i nazwa, ale też koncepcja, bo Kieliszki to pierwszy z prawdziwego zdarzenia wine bar w Warszawie.
Kieliszki na Próżnej
Na kieliszki można tu zamówić nawet najdroższe wina, ale może warto skusić się raz na coś lepszego, skoro obsługa rzeczywiście wie, o czym mówi i przekonująco dobiera etykiety do zamawianych przekąsek.
Kieliszki na Próżnej
Te podaje się tu na talerzyki, podobnie jak w hiszpańskich barach winnych tapas. Odpowiada za nie Krzysztof Bugiera, widzom Polsatu znany z programu Top Chef. Na talerzyku ułoży plastry domowej wieprzowej konserwy albo marynowane warzywa. W karcie są też przystawki – na przykład tatar z majonezem chrzanowym albo pasztetowa z foie gras – oraz dania główne i desery. Trzeba jednak zauważyć, że niektóre pozycje, jak choćby pieczone marchewki na puree z chleba za 38 złotych czy polędwica z wagu o klasie marmurkowości 6 za 190 zł, trącą pretensjonalnością. Niektórym przekąskom, jak choćby wspomnianej firmowej konserwie, przydałoby się nieco charakteru. Ja poprosiłem do niej musztardy.
Trzeba jednak przyznać, że jedzenie jest tu smaczne, wina niezłe a otoczenie miłe. Kuszącą propozycją jawi się już sam lunch, na który składają się dwa talerzyki albo jedna przystawka i danie dnia. Na przykład w czwartek kuchnia poleca palone pory z kaczym jajkiem. Niedaleko stąd też do dworca centralnego, co może być ważne dla tych, którzy mają kilka kwadransów do odjazdu pociągu albo stoją na peronie i dowiadują się właśnie, że ich skład doznał godzinnego opóźnienia, które może ulec zmianie.
Trójelementowy lunch w Kieliszkach kosztuje 35 zł, a trzydaniowa kolacja ok. 120 zł. Za kieliszek najtańszego wina zapłacimy kilkanaście złotych. Przy zamawianiu wykażcie się ostrożnością, bo najdroższe butelki kosztują po kilkaset złotych, więc za jeden kieliszek możecie zapłacić nawet stówkę!
4. Uki Uki przy Kruczej [menu]
Uki Uki
Moda na japońszczyznę kwitnie nad Wisłą od lat, a jej ucieleśnieniem są wszędobylskie bary sushi oraz dostępne ostatnio w Biedronce pierożki gyoza polskiego producenta. W Japonii nigdy nie byłem, ale kuchni kraju kwitnącej wiśni miałem okazję smakować nie raz. Najwyraźniej podczas warsztatów kulinarnych towarzyszących promocji jednej z książek japońskiego noblisty Haruki Murakamiego. Co ciekawe, sam mistrz pewnie większość naszych inkarnacji sushi uznałby za akceptowalne, może zjadłby nawet te pierożki z Biedronki, bo i w jego książkach kuchnia odgrywa rolę poślednią, stanowiąc jeno liche tło zdarzeń. Niemniej to właśnie z tych warsztatów wyniosłem pamięć o sake, mirin, sushi, nori, wasabi i nieoszukanym sosie sojowym, ale przede wszystkim o suszonym bonito, na bazie którego przygotowuje się bulion do japońskiego makaronu udon, który między innymi miałem okazję wtedy zjeść.
No i właśnie taki udon w oryginalnym bulionie można od niedawna zjeść w Warszawie przy Kruczej, gdzie działa Uki Uki. Miejsce to wyjątkowe i to nie dlatego, że jest nieustannie zatłoczone, a dlatego że to jedyny adres w Polsce, pod którym można podejrzeć, jak powstaje słynny japoński makaron oraz równie słynny bulion, do którego ów makaron trafia. To właśnie jakość obu tych składowych jest czynnikiem sprawczym wzmiankowanego wcześniej zatłoczenia.
Rządy nad udonem sprawuje tu pan Matsuki, który w otwartej kuchni osobiście go sporządza. Można go zamówić w wersji miękkiej oraz al dente, a nazwanym po japońsku inkarnacjom towarzyszą warzywa, karkówka, krewetki w tempurze a nawet ziemniaki. Nazwy poszczególnych talerzy niczego nie wyjaśnią, ale podane poniżej luźne opisy składników mogą ułatwić wybór. Na stole możemy spodziewać się pałeczek, moździerza z sezamem do samodzielnego rozkruszenia oraz fiolki z ostrym sosem do doprawienia bulionu. Warto dopytać kelnera, jak się do tak podanego zestawu zabrać. To ważne w szczególności podczas pierwszej wizyty w Uki Uki.
Poza udonem w bulionie z bonito na kilka sposobów w karcie znajdziemy też tempurę, dwie sałatki oraz kilka japońskich deserów. Na szczególną uwagę zasługują lody z zielonej herbaty matcha z syropem z cukru muscovado oraz sorbet ze śliwek Ume.
Przeciętny talerz udonu kosztuje ok. 30 zł, porcja tempury poniżej 10 zł, deser – podobnie. Wodę dostaniecie gratis.
5. Aïoli przy Świętokrzyskiej [menu]
Aïoli
Jeśli modne śniadanie w centrum Warszawy to wyłącznie Aïoli przy Świętokrzyskiej i mimo licznych apeli, które zdążyli do mnie wystosować w tej sprawie chyba już wszyscy stołeczni hipsterzy, moje zdanie w tej sprawie pozostaje niezmienione. Krótkie śniadaniowe menu, tłok przy wspólnym stole, małe barowe stoliki z wysokimi krzesełkami oraz zamknięty w czasie śniadania ogródek u wymagających poszukiwaczy gastro-doznań rzeczywiście może powodować wzruszenie ramionami i wydęcie ust. Nie zdarzyło mi się jednak dotąd nigdy, aby którykolwiek z moich gości spoza Warszawy nie chciał wejść do Aïoli przy Świętokrzyskiej albo wyszedł stamtąd beznamiętnie.
Aïoli
Wszystko działa tu jak w dobrze naoliwionej lokomotywie. Otwarta kuchnia pracuje pełną parą, odziani w białe kitle kucharze pod okiem szefa kuchni Piotra Trendaka wrzucają jajka na rozgrzany blat równie sprawnie jak umorusani sadzą palacze szuflują węgiel pod kocioł. Kiełbaski skwierczą tu setkami, poszetowane jajka wirują we wrzątku jak gimbaza w dyskotece, a kelnerki sprawnie wskazują właśnie zwolnione miejsca tym, którzy przyszli grubo po dziewiątej i oczekują w rytualnej kolejce.
Aïoli
Krytykanci Aïoli argumentują z odrazą, że tkanka ludzka ściąga tu zewsząd i w różnorakich przejawach przede wszystkim ze względu na cenę. Hipstersko wydepilowanym palcem wskazują, że śniadanie kosztuje tu przecież złotówkę. I mają rację, bo jeśli zamówi się je wraz z dowolną kawą z karty, to do ceny takiej kawy dolicza się rzeczywiście złotówkę. Wyjątkiem są weekendy kiedy jest na odwrót i za złotówkę do ceny śniadania można domówić kawę. Ale cena to jednak nie wszystko, bo podobnych konceptów wyrosło wokół sporo, a nigdzie ruch nawet szczątkowo nie przypomina tego, jakim codziennie rano, przez cały tydzień na okrągło, zawiaduje niezłomna załoga Aïoli. Zazdrość gastro-branży ale i zachwyt w oczach gości budzi niespotykana nigdzie indziej rotacja gościa i produktu jednocześnie według szybko realizowanego schematu: wolne miejsce, siad, zamówienie, syk-brzęk-bach, jedzenie, rachunek.
Aïoli
Już samych składników musi tu docierać co rano tyle, że choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów i każdy nie wiem jak się wytężał, to nie udźwigną, taki to ciężar!
Za śniadanie, na przykład fritattę ze szpinakiem albo gofry z łososiem płaci się tu około 10 zł. W cenie jest kawa, moja ulubiona to podawana z pomarańczą, miętą i lodem Romano.
Osobiście wybranych przeze mnie pięć najmodniejszych restauracji w Warszawie szczegółowo omówię w mojej kolejnej letniej audycji w JemRadio. Od samego początku towarzyszyć mi będzie Pan Makary, z którym najlepsze adresy na gastro-mapie stolicy będziemy Państwu polecać w lekkim, krotochwilnym wakacyjnym stylu. Na premierę zapraszam w środę od 20.00 do 22.00, a na powtórki w kolejne dni tygodnia według ramówki JemRadia dostępnej na radiowym Fanpage. Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl
W tekście wykorzystano fragment wiersza Jana Brzechwy „Lokomotywa”