Spośród moich czytelników wielu zna mnie osobiście. Niektórzy tylko w świecie wirtualnym, ale większość w ogóle. Dziś pozwolę sobie na trochę prywaty, byście mogli mnie lepiej poznać :) ale czy od tej dobrej strony...? ;)))))
Zakładka "O mnie", która jest na blogu od jakiegoś czasu mnie kłuje w oko ;) dopiero teraz zaktualizowałam ją o drugą córkę ;) ale tak naprawdę cała treść jest do kitu - pracuję właśnie nad nową, ale... ulepszona wersja pojawi się wraz ze zmianą szablonu bloga (którą już zapowiadałam).
Dlatego ten post traktuję jako wstęp do nowego "O mnie". Zainspirował mnie do tego konkurs, w którym do wygrania jest aparat Olympus E-PL8. I pewnie niektórzy z Was (z osób, które śledzą fp bloga) w tym miejscu pomyślą "
a po co jej nowy aparat jak dopiero sobie kupiła lustrzankę!?". A no właśnie dlatego ;) odpowiedź jest zakodowana w stwierdzeniu faktu posiadania owej lustrzanki - odkąd ją mam, wolne chwile poświęcam na naukę fotografii. Nie tylko kulinarnej, bo nie dla samych zdjęć blogowych ją kupiłam, ale też krajobrazowej, produktowej, dziecięcej, portretowej... W obiektywie oczywiście najczęściej pojawiają się dzieci, ale... trenuję też na sobie ;) aparat na statyw i czasem samowyzwalacz, czasem pilot (nawet wolę tego pilota, bo mi nie liczy sekund na powrót do pozycji;) a ja nie liczę, kiedy mam nie mrugać;)). Nie myślę o zostaniu fotografem, ale chciałabym robić dobre zdjęcia. Chociaż kto wie.. życie pisze różne scenariusze ;) a trening czyni mistrza ;)
Wraz z fascynacją fotografią pojawiła się druga - obróbki. Nigdy wcześniej się tym nie zajmowałam, a może szkoda...
Spełniłam marzenie o tej masywnej i dającej ogrom możliwości lustrzance, ale przydałby mi się też taki funkcjonalny aparat, który dzięki swej kompaktowej budowie bez problemu zmieści się w torebce i pozwoli uchwycić najpiękniejsze momenty naszego życia. Szczególnie z dziećmi tych momentów są miliony i jednak lustrzanka jest tu trochę nieporęczna... ;) a telefon nie osiąga zadowalających efektów i odpowiedniej ostrości. OLYMPUS PEN E-PL8 będzie do tego idealny :) nie tylko za swoje parametry i możliwość zmiany obiektywu przy tak małych wymiarach, czy lekkość, ale też za oryginalny i niepowtarzalny design! Ostatnio mam jakiegoś fisia na punkcie eleganckich i stylowych akcesoriów i dodatków. Ten aparat idealnie wpisuje się w mój styl!
Wracając do tematu wpisu...
KIM JESTEM???
Jestem szczęśliwą żoną i mamą dwóch uroczych i pod każdym względem cudownych Córeczek :) wieeem... każda mama tak mówi o swoich dzieciach :) ale taka jest prawda - One są fantastyczne! :) i to One (wraz z Mężem oczywiście;)) dają mi motywację do życia, do codziennego wstawania rano (i nieprzerwanie od ponad 2 lat wstawania każdej nocy nawet kilkakrotnie), do gotowania i pieczenia, bo LUBIĘ PIEC I GOTOWAĆ, inaczej by ten blog nie powstał, ale przede wszystkim muszę mieć dla kogo, bo sama to sobie i płatki z mlekiem zjem czy inne kanapki;)). Moja rodzina daje mi energię do realizowania wszystkich celów i marzeń :)
Z zawodu jestem księgową, ale z racji aktualnego macierzyństwa z krótkim jeszcze stażem ;) tą część możemy póki co pominąć, bo przez dzieci jedno po drugim nieco "wypadłam" z branży. Ale wrócę jak tylko będę miała taką możliwość. Lubię swoją pracę :)
(Nie)idealna pani domu...Dom zawsze posprzątany, naczynia pozmywane, dzieci uśmiechnięte i radosne, codziennie obiad o stałej porze (i wszystkie inne posiłki też regularnie) i wieczorny relaks przy malowaniu paznokci lub dobrej książce... Brzmi dobrze? :)
Nooo... to szkoda, że to nie o mnie :D znajomi i rodzina na pewno to potwierdzą :D bo ja książek czytać nie mam czasu... Paznokcie maluję od okazji (kiedyś zawsze kolor!) i tylko w nocy, czyli zamiast spać (choć zazwyczaj ledwo położę warstwę i trzeba lecieć do którejś, bo się wierci, więc mam potem kolor + nieplanowane i nietypowe wzorki;)).
Z lekką zazdrością w oczach patrzę na zdjęcia z blogów parentingowych, gdzie wszystko aż lśni i błyszczy, a dzieci są poubierane w najlepsze ciuszki, bez nawet śladu plamki (chociaż też zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko jest efektem na potrzeby zdjęć i nie musi tak być na co dzień, bo kto pokazuje bałagan...). U mnie nie zawsze można jeść z podłogi, gary czasem wystają ze zlewu, a pranie często długo prosi o poskładanie i pochowanie do szafek. Ale to nie znaczy, że mam w domu brudno. Po prostu czasem (często) zamiast stać przy zlewie czy robić inną rzecz, która nie jest pilna wolę czas poświęcić na zabawę z dziećmi. Od nieumytych cały dzień talerzy nic nikomu się nie stanie, a czas, który poświęciłabym na to zyskuje, np. Zuzia - kiedyś zmywała ze mną, teraz niestety nie może i bardzo jej zawsze szkoda i smutno na mnie wtedy patrzy... Dzieci są na pierwszym miejscu, szczególnie, że widzę jak się z tego cieszą, że zamieniam robotę na czas z nimi spędzony :)
(Nie) typowa blogerka kulinarna...Wiele posiłków przygotowuję każdego dnia, ale na obiad czasem są kanapki lub inne, proste do zrobienia potrawy (jak ugotowany makaron lub kasza z jogurtem naturalnym). To wszystko nie wynika z mojego lenistwa, a z możliwości czasowych i absorbujących dzieci ;)
Zuzia - 2 lata i 7 miesięcy. Wszystko musi robić ze mną, nie zrobię kanapki, jeśli mi na nią nie położy własnoręcznie plasterka wędliny czy nie posmaruje dżemem. Do sprzątania też garnie się do tego stopnia, że aż czasem modlę się, by jej się ta chęć rozwijała i nie zanikła z wiekiem ;) wiele rzeczy potrafi już zrobić sama (co mnie cieszy) lub z niewielką pomocą, ale jest w takim wieku, że też potrzebuje dużo mojej uwagi skupionej WYŁĄCZNIE na niej. W dodatku pojawiła się przecież młodsza siostrzyczka, więc nie zadowala jej, że ja sobie coś tam robię, gotuję, mieszam, oglądam, czytam czy karmię młodszą. a w międzyczasie rozmawiamy lub się bawimy - nie. Mam być na wyłączność, patrzeć na nią, rozmawiać, śpiewać i bawić się całą sobą. Rozumiem to
i staram się w miarę możliwości poświęcać jej jak najwięcej uwagi. Nie zawsze się tak da, ale staram się Nie chcę, aby czuła, że jest postacią drugoplanową, mniej ważną od siostry.
Wiktoria - 9 miesięcy. Od początku chciałam ją "przyzwyczaić", że nie ma mnie na wyłączność, nie nosić za dużo, itp., żeby mieć więcej czasu dla Zuzi i na domowe obowiązki. Nie dało się. Była mądrzejsza i żałosnym płaczem i wzrokiem wychowała mnie sobie nieźle ;) i Zuzię ;) jest nawet "gorsza", bo Zuzi do momentu raczkowania (9 mcy, od tego czasu już Przylepka totalna) wystarczyło, że mnie widzi i mogłam robić swoje. A jak nie widziała to czekała aż przyjdę (np. z łazienki). Wiki po skończeniu 5 miesięcy drze się jak tylko oddalę się dalej niż na 1 metr (i aktualnie mnie z tym krzykiem goni).
Od ponad 1,5 miesiąca przemieszcza nam się po domu, najpierw sunąc tyłeczkiem, od miesiąca raczkuje za nami WSZĘDZIE, a od kilkunastu dni STAJE i próbuje chodzić przy meblach. Przechodzi przez ustawione przeszkody (np. stołek czy zabawkę tarasującą drzwi od łazienki, bo i tam nie mam prywatności:P). Pilnować trzeba jak oka w głowie, żeby gdzieś.. w coś... nie wygrzmociła ;) a Maluch z uśmiechem dumnie kroczy do przodu, moje "nie" ma gdzieś tam w poważaniu i bez przerwy podłazi tam gdzie nie wolno, odwraca się tylko i sprawdza czy to widzę ;) no nie posiedzę ;) muszę ją ganiać ;)
Biorąc pod uwagę powyższe, czasem po prostu nie mam czasu lub siły na gotowanie obiadu. Dlatego na blogu (póki co) nie ma regularnie dodawanych przepisów. Musi nam się tu wszystko w domu najpierw unormować.
(Nie)zorganizowana...Okazuje się, że z dwójką dzieci organizacja przyjęcia czy przygotowania do świąt mogą być wykonane sprawniej, niż przy jednym dziecku! :) chociaż nie zawsze, bo zdarzają się nieplanowane momenty, typu chore dziecko/dzieci czy inne sytuacje. Czy tak jak obecnie ganiające mnie i szarpiące dziecko ;) które doprasza się "nicnierobienia" (bo ja przy Wiki często nie mogę nic robić, mogę siedzieć, leżeć, ale nie robić nic innego - chyba czuje, że wtedy bardziej ją obserwuję;)).
Ale wyjazd gdzieś z dwójką to już proces ;) w lecie było znacznie łatwiej - dzieci w foteliki, torba z akcesoriami i w drogę. Teraz, gdy trzeba się ubierać cieplej, czasem nie mogę się wyrobić :) i choć zaczynam wybieranie dużo wcześniej, to często i tak wyjdę na ostatnią chwilę...
Czasem tego czasu jest za mało... wróć ... - TEGO CZASU ZAWSZE MAM ZA MAŁO ;)
(Nie)dobry kierowca...Lubię jeździć. Za kierownicą czuję się jak ryba w wodzie, a w sytuacjach stresowych (a niestety mam na ich koncie całe mnóstwo i żadna z mojej winy - obiektywnie to stwierdzam) nie tracę głowy, nie panikuję, w jednej sekundzie reaguję by wyjść z sytuacji bez rysy. Nie ma dla mnie znaczenia czy jeżdżę po Puławach czy Warszawie, mogę nawet nie znać miasta. Ale jeśli jadę z dziećmi po nieznanym mieście to... wolę sobie siedzieć jako pasażer ;) i to tylko z uwagi na fakt, że gdy do patrzenia na znaki, uważania na innych kierowców i co się na drodze dzieje, patrzenia gdzie mnie nawigacja kieruje, dochodzi odpowiadanie na pytania "ciemu?", "po cio?", itp. (miliony pytań!) to moja podzielność uwagi wymięka :D a szybkość reakcji drastycznie spada. Na takie wyjazdy z dziećmi staramy się z Mężem jeździć oboje, bo to i organizacyjnie lepiej (z dwójką się tarabanić czasem samemu ciężko) i wtedy jedno skupia się na dojechaniu do celu, a drugie strzępi język w dyskusji z Zuzią ;) która jest tak oporna na spanie, że nawet w samochodzie zmęczona nie zaśnie...
(Nie)lubię mieszkać w bloku...Przez 10 lat mieszkałam w mieście. Oczywiście do domu rodzinnego wracając co weekend lub rzadziej. Już w liceum w Puławach (co udało mi się utrzymać w tajemnicy przez nauczycielami niemal do samego końca;) pozdrawiam;)), potem w Warszawie - studiując i pracując (jednocześnie) i jeszcze trochę po studiach. Początkowo zafascynowałam się jak to dobrze jest być w mieście, w bloku! Wchodziłam i miałam zawsze ciepło w mieszkaniu i ciepłą wodę, blisko sklepy i markety, więc gdy czegoś zabrakło można było zejść do warzywniaka (który był tuż pod klatką) choćby w szlafroku (naprawdę mi się zdarzało!), nie miałam żadnych dodatkowych zajęć (grabienie podwórka, odśnieżanie podjazdu czy palenie w piecu). Podobało mi się to, bo było zwyczajnie wygodnie. Jednak z czasem przestałam się cieszyć tym miejskim życiem (życiem w biegu!). Wychowałam się na wsi, w domu jednorodzinnym, z dużym podwórkiem, w cichej okolicy... I znów chcę mieszkać w domu! :) pobudowaliśmy własny też na wsi, ale w tej jednej kwestii bez znaczenia gdzie by on był, mógłby i w mieście, ale byle by to był dom, nie mieszkanie w bloku. Bo przeszkadza mi życie przez ścianę z zupełnie obcymi ludźmi, gdzie nie można ze znajomymi posiedzieć długo, bo zaraz ktoś puka do drzwi lub wzywa policję, bo śmiechy mu przeszkadzają... Bo przeszkadza mi, że ktoś wali obcasami po klatce schodowej o świcie akurat w dzień, w który jako jedyny mogę dłużej pospać. Bo własne podwórko to brakująca przestrzeń! A to grabienie liści czy inne tego typu obowiązki... teraz lubię ;) może dojrzałam, ale to teraz taka trochę odskocznia, żeby nie powiedzieć rozrywka ;)
Nie zarzekam się, że już nigdy nie będę mieszkać w mieście. Kto wie. Nadal uważam to za wygodne rozwiązanie, ale... byle nie na długo ;)