Z ogóreczkami wracam...
Na dobry początek
Kilka lat świetlnych mnie tutaj nie było. Zaglądałam poczytać komentarze, ale na gotowanie z Wami kochani sił i czasu mi nie starczało. Ale wiedziałam, że w końcu wrócę, by zgłębiać z Wami dalej tajemnicę gotowania.
Jak się domyślacie urodziłam. Słoniem nie jestem, więc jak ktoś dobrze obliczy mój syn ma obecnie pół roku. To jest znakomity czas, by wrócić. Po pierwsze wkrótce czekają nas długie jesienne wieczory i jakoś będę musiała wypełnić puste popołudnia, które po urodzeniu dziecka już nigdy nie będą tak puste jak kiedyś, ale dalej zakładamy, że jakieś puste się będą zdarzały. Skończy się nam sielanka całodziennych spacerów, wyjazdów, piaszczystych plaż i słońca. Moje dziecko kocha powietrze i powinnam z nim zamieszkać w szałasie, bo do domu wcale nie chce wracać. Otwierając rano oczy już myślami jest na dworze. A ja aż się boję co my będziemy robili, gdy ta rozpieszczająca nas pogoda się skończy. Drugi powód jest głębszy. Oto blog mój Gotowanie z miłości do jednego faceta, od tej chwili przeradza się w Gotowanie z miłości do dwóch mężczyzn. Mój półroczny synek zaczyna stanowić dla mojego mężusia niezłą konkurencję w jedzeniu. Ciężko jest w to uwierzyć, bo znany wszem i wobec szanowny małżonek jest tu znany z tego, że kocha jeść. A mały na tą chwilę przynajmniej uwielbia jeść po tatusiu, jakby skórę z niego ściągnął i to nie tylko o wygląd chodzi. Antoni (tak nazywa się moje młodsze szczęście) trzęsie się na widok suchej bułki, jabłek, cytryny, rosołu i soków marchwiowych. Jesteśmy już szczęśliwą rodziną PO niezwykłej przygodzie, jaką były kolki niemowlęce, przeplatane z codziennie innymi problemami jelitowymi (na blogu o gotowaniu opisywać tego nie będę). Podsumowując rollercoaster jelitowy się zatrzymał, przed nami jeszcze ząbki, ale czymś to dziecko musi w przyszłości przeżuwać te moje eksperymenty. Dlatego wracam do Was kochani i dziękuję, że czekaliście. Dziękuję, że każdego dnia przybywało mi czytelników, mimo iż ja obecna byłam tu tylko duchem. Smacznego!
Jakże byłam w szoku, jak w tamtym sezonie dostawałam maile z prośbą o post ze zwykłymi ogórasami kiszonymi. Olałam sprawę. W tym roku to samo. Dlatego postanowiłam wykorzystać tygodniowy pobyt na wsi u znanej tu wszem i wobec szanownej Mamusi i podzielić się z Wami wiedzą jaką posiadłam już kilka sezonów temu. Tak, jest to tak prosta sprawa, że kilka sezonów temu zostałam sezonowym upychaczem ogórów w słoiki. Wywinęłam się tylko rok temu, bo moje ciążowe ewolucje żołądkowe odsunęły mnie od wszystkiego na wiele miesięcy. Jak się okazało w tym roku, kiszenie już nigdy nie będzie takie jak kiedyś, kiszenie z małym, ale już jakże ciekawym dzieckiem, do prostych czynności nie należy. Ja ogórki do słoika, Antek ze słoika do buzi. Czynność musiała zostać w końcu przerwana i dopiero jak Antek usnął mogłam dokończyć zadanie. Mama jak co roku posiała ogórki na ogródku i w tym roku (jak w każdym zresztą) urosły jak szalone:
To co kisimy?
Składniki:
- ogórki
- czosnek
- chrzan (liście i korzeń)
- koper
- sól
- woda
- słoiki z tematycznymi nakrętkami (matula jak zawsze przygotowana)
Wykonanie:
1. Zebrane ogórki myjemy w wodzie. Wybieramy tylko te nie za duże, by się zmieściły gęsto do słoika oraz te nie przerośnięte, bo będą nie dobre, puste w środku i łykowate. Z takimi przerośniętymi można zrobić inną sztuczkę, ale to na kolejny post.
2. Chrzan należy ukopać, albo iść na targ i go kupić. Mi został ukopany przez jeszcze nie znanego wszem i wobec szanownego Tatę, ale będzie się może jeszcze nie raz przewijał, więc przedstawiam: Tata Edward ukopał chrzanu.
3. Chrzan obieramy i kroimy na cieńsze paski.
4. Czosnek obieramy, a ząbki przekrawamy.
5. Do umytych słoików...
6. ...układamy na dnie kawałek liścia chrzanu.
7. Wkładamy również koper z łodygą.
8. Ciasno pakujemy ogórki, tak by nie naruszyć ich zewnętrznej skóry.
9. Na boki wkładam po dwa kawałki chrzanu...
10. ... oraz duży ząbek czosnku.
11. Na górę wkładam mniejsze ogóreczki.
12. Przygotowujemy zalewę do ogórków, która składa się z wody i soli. Na 1 litr wody przypada łyżka soli kamiennej. Taką zalewę zagotowujemy i wlewamy do ogórków. Słoik porządnie zakręcamy i odstawiamy do góry dnem, by słoik się porządnie zakręcił. W takim stanie pozostawiamy ogórki, które po 2, 3 dniach nadają się do jedzenia jako tzw. małosolne (do smalczyku na przykład), a po kilku dniach są prawdziwymi ogórkami kiszonymi, które świetnie umilają nam ponury okres zimowy.
SMACZNEGO!!!