Wczoraj wróciłam z krótkiej wyprawy na Litwę. Pojechałam tam w roli opiekuna wycieczki, w której brał udział chór dziecięcy działający przy szkole, w której pracuję. Opieka nad dziećmi do łatwych nie należy. Program był napięty, ale udało się zobaczyć to i owo.Krótka fotorelacja:
To my (opiekunowie) pod papieżem.
Ejszyszki, w których odbywał się festiwal muzyki chóralnej, znajdują się blisko granicy z Białorusią. Stąd Ziły.
Z tych chatynek pachniało drożdżowym ciastem. Takim tradycyjnym, pysznym, słodkim.
W tym kościele była sala koncertowa, w której dzieci śpiewały.
Najciekawsze miejsca oglądałam, kiedy miałam okazję zwiać z mszy. A że mszy odbyło się sporo, to miałam czas na spacery.
:*
A to już Wilno.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy na cmentarzu, byliśmy w kościołach, słuchaliśmy o kościołach, wszystko kręciło się wokół kościołów. Do przesady.
W tym kościele usłyszałam największy bullshit ever.
Do wykonania tych białych zdobień użyto hektolitrów białka kurzego jaja.
Bullshitowy tekst: "Zobaczcie państwo: tyle kurek pracowało w służbie i na chwałę pana boga". Same z siebie. Pewnie odmawiały przy tym zdrowaśki.
Wilno z lotu krzyży.
Adamus Mickievicius pod kościołem (a gdzieżby indziej).
Cerkiew.
Jak już wspominałam, najlepiej bawiłam się podczas ucieczek z mszy. Powyższe zdjęcie nie przedstawia sobą żadnej artystycznej wartości. W tym lesie jednak znalazłam jedyny schowany w Ejszyszkach kesz. Warto było drałować 6 kilometrów, żeby pobyć chwilę w chaszczach.
To jeszcze o jedzeniu. Mieszkaliśmy w polskim przedszkolu, w którym dla nas gotowano domowe jedzenie. Oczywiście moja dieta wzbudziła niepokój wśród pań kucharzących. Przejęły się bardzo i pysznie dla mnie gotowały. Na powyższym zdjęciu bigos z młodej kapusty, którego niejeden uczestnik wycieczki mi zazdrościł. Nie dałam. Wszystko zjadłam.
A tu talerz z moim obiadem. Obficie i smacznie.
Jedźcie na Litwę.