Przeglądałam zdjęcia na dysku mojego laptopa, te z zeszłego roku, klasy maturalnej, z liceum, z ostatnich wakacji i wakacji sprzed kilku lat. Właściwie nie robiłam tego od kilku miesięcy i chyba dlatego doznałam małego szoku. Bo wiesz, kiedy widzi się coś lub kogoś na co dzień, jest się przyzwyczajonym. Nawet jeśli pewne sprawy, sytuacje czy osoby powoli się zmieniają, ale jest się cały czas obok, nie zauważasz zbytnio zmian, ale jeśli:
- brniesz w coś - cokolwiek - długo i zapominasz albo niezbyt myślisz, o tym co było wcześniej...Wtedy można doznać olśnienia. Jeżeli obejrzysz sobie zdjęcia, przypomnisz pewne fakty, nawet tylko sprzed kilku miesięcy. To działa w dwie strony, bo może teraz w czymś jest Ci lepiej (to świetnie!), ale może właśnie zmieniło się dużo, tyle że na gorsze? Co, jeśli na dużo gorsze?
Jak u mnie.
Siedziałam i oglądałam te zapisane fakty na zdjęciach. Zatrzymałam się na chwilę i poczułam się naprawdę fatalnie, bo mając obrazy siebie jeszcze sprzed 2-3 lat, widziałam inną osobę. Pomijam już, że mogłam ubrać prawie wszystko, co chciałam, bo ważyłam dużo mniej w liceum, (nie, nie boję się tego tu napisać), choć i tak były skoki wagi, to mało tego, przypomniałam sobie jak dobrą miałam kondycję jeszcze te 2-3 lata temu, jak dużo ćwiczyłam i biegałam, uwielbiałam to, dziś nie jestem w stanie przebiec 30 minut w ciągu, no chyba że bardzo się zmuszę, a wtedy to była maleńka rozgrzewka...
Patrząc na te zdjęcia, widzę czystą cerę, jeśli już z jakimś trądzikiem, to bardzo rzadko, często nie używałam wtedy podkładu, a co dopiero kolejnej warstwy w postaci pudru. Pamiętam, jak wtedy nie mogłam się nadziwić "to naprawdę przez te zdrowe jedzenie?". Bo tak było.
I ciągle miałam dużo energii, wysypiałam się zupełnie w 6 godzin, czułam się lekko i...świeżo. Jakkolwiek to brzmi.
Oglądałam i coraz bardziej się wkurzałam i zwijałam w środku. Patrząc na siebie z wtedy, doskonale pamiętam, jak genialnie czułam się w swojej skórze przez tamte kilka miesięcy. A wiesz czemu?
Bo właśnie wtedy jadłam prawdziwe jedzenie. Owoce, warzywa, nasiona, głównie to co wyrosło z Ziemii. Jeszcze wtedy jadłam mięso i ryby, ale i tak malutko. Kupione słodycze, fast-foody prawie nie istniały, może raz na miesiąc? Bo sama robiłam zdrowsze wersje. Alkohol się zdarzał, ale raczej ograniczałam. Tęsknię za tym.
A teraz? Od tamtego okresu sporo przytyłam, wiadomo, przez jedzenie, mniej ćwiczeń, choć miałam nie raz zrywy super hiper szału i chudłam...i tyłam. I miałam niemałą obsesję. Kilka miesięcy temu rzuciłam to wszystko w cholerę i czasem jadłam na czuja, ale często za dużo, a przede wszystkim byle co. Słodycze? Kilka razy w tygodniu. Często byle jakie pieczywo, a to czekoladka, a to lodzik. "Ooo, piekarnia! Drożdżówka?" A co tam, kto mi zabroni.
Tylko, że może i te mniej zdrowe rzeczy są dobre w smaku (choć polemizowałabym, sama ze sobą...), ale czy są dobre dla ciała, skóry, cery, samopoczucia na dłuższą metę, dla mnie? Dla Ciebie?
Jak pojechałam do pracy do Irlandii w lipcu to dobiłam sobie gwoździe. Nie biegam od wtedy, może kilka razy. Sport? 2-3 razy w tygodniu, jak się zdarzyło, to szaleństwo! Właśnie w te wakacje osiągnęłam chyba dno, bo w UK jadłam albo (czasem) zdrowo, ale bardzo monotonnie, albo śmieci. Inaczej tego nie umiem nazwać.
Mam dość wiecznych pryszczy, żałosnej kondycji, szczególnie, że mocno czuję tę przepaść, z tym co było wcześniej, tak samo mam dość wagi i tego zamulenia po byle jakim żarciu, zjedzonym na szybko. Zapomniałam już, co to znaczy naprawdę szykować sobie fajne rzeczy do jedzenia.
Bo tak się dzieje, kiedy jesz syf.