Kolejny dzień, kolejna recenzja i kolejna odwiedzona przez nas restauracja. Tym razem Maestra przy Operze Nova.
Nie ukrywam, że ja byłam tam po raz pierwszy, Mati oczywiście nie, ale on czasem więcej bywa w Operze niż w domu, więc to zrozumiałe.
Maestra to restauracja z klasą. Marmury, kwiaty, białe obrusy. Powiem Wam, że w swoich obdartych spodniach czułam się jak kloszard. Ale wcale jak meneli nikt nas tam nie potraktował.
Pan Kelner od progu witał nas uśmiechnięty. Ba! Nawet pozwolił rozsiąść się na wygodnych sofach (+100 do komfortu).
Kartę dostaliśmy bardzo szybko, ale nie analizowaliśmy jej bo jak widzicie w tytule, przyszliśmy tam na lunch.
Z 3 daniowej oferty nasz wybór padł na gulasz wołowy z pieczonymi ziemniakami i bitki w sosie cebulowym.
I tu musimy Wam powiedzieć, a szczególnie ja, że się trochę bałam, bo najczęściej na lunche restauracje podają, mówiąc brzydko kupy. A tutaj, niestety było... było inaczej!
Gulasz był petarda. Mięso miękkie, soczyste i dobrze doprawione.(ja do dzisiaj nie opanowałam tj sztuki robienia gulaszu) Sos wyrazisty z warzywami super się komponował. I ziemniaki! W końcu po wielu pyrkach-mordercach, które straszyły z mojego talerza dostałam porządne, pieczone, domowe ziemniaki, za co bardzo dziękuję.
Bitki ze schabu to też była dobrze zaśpiewana aria. Sos cebulowy był cudeńkiem i idealnie pasował do kruchego i niewysuszonego schabu. I tutaj tez popłyną peany na temat ziemniaków, bo były to naprawdę dobrej jakości ziemniaki z wody... takich już w knajpach często nie mają. Całość dopełniał ugotowany w punkt, świeży kalafior.
Powiem Wam, że wrócimy tam na pewno, na kolejny kulinarny spektakl. Tylko następnym razem spróbujemy dań z karty.
A podsumowując nasze lunche to nie możemy powiedzieć złego słowa. Bo było smacznie, w miarę tanio ( 15 zł za lunch) i porcję były imponujące, bo jeśli Mati się czymś najada to znaczy, że nie było mało!
Więc do kolejnego zobaczenia w Maestrze, obiecuję, że następnym razem ubiorę sukienkę!
Smaczności!