Witajcie!
Nawet nie wiem, czy ktoś jeszcze tutaj zagląda, bo muszę przyznać szczerze, blog poszedł kompletnie w odstawkę. Ostatni wpis pojawił się 10 czerwca 2016 roku. Prawie rok, kiedy mnie tu nie było. Co się wydarzyło? Dlaczego tak długo mnie nie było? Jak się okazuje wyjście za mąż naprawdę zmienia życie. Przynajmniej moje bardzo się zmieniło. To, że mam męża to jedno, ale przede wszystkim wyprowadziłam się z Warszawy, musiałam na nowo poukładać swoje sprawy i co chyba najważniejsze, ogrom obowiązków Pani domu i żony mnie pochłonęła totalnie!
No tak, to dlaczego przestały pojawiać się wpisy na blogu, skoro jestem „perfekcyjną” panią domu? Czy zamiast gotować ciągle prasuje, piorę i wyrzucam śmieci? ;) Przyczyna jest niestety bardzo prozaiczna, moja obecna kuchnia nie pozwala mi na szaleństwa. Nie mam piekarnika, kuchenki gazowej i podobnych wygód. Dlatego kuchnię, zdrowe odżywianie i pilnowanie stricte diety zawiesiłam na kołku. Prawda jest też taka, że przez tą sytuacje, moje gotowanie ogranicza się do minimum, wypadłam trochę z obiegu.
Dlatego mąż w ramach moich kolejnych, 18 jak wiadomo urodzin, postanowił sprawić mi niespodziankę i w prezencie kupił kurs u samego Kurta Schellera. To skłoniło mnie, aby pochwalić się Wam, że gotowałam ze znanym mistrzem kuchni, poczułam ogromny głód do gotowania i co chyba najważniejsze, jest szansa, że od lipca zagoszczę w garach na nowo! Czekam na to niecierpliwie, bo robienie 3 razy w tygodniu kotletów, co prawda pod różną postacią, ale jednak, mnie już nie zadowala. Kurs uświadomił mi jak bardzo tęsknię za gotowaniem i zapachem pieczonego ciasta. Bardzo mi tego brakuje, ale może już za momencik zacznę Was zasypywać przepisami :)
Chciałabym jeszcze wrócić do kursu, bo jest on dla mnie kluczowy. Prawdziwa profesjonalna kuchnia w Akademii Gotowania Kurta Shellera. Kiedy tam weszłam poczułam się obco. Dawno nie miałam w ręku blendera, nie używałam maszyny do ubijania piany, czy nie dotykałam wypasionych garnków, nie tych z Ikea za 10zł ;) A tu nagle nie dość, że muszę to sobie wszystko przypomnieć, uruchomić głowę i ręce, to właśnie na nie patrzył sam mistrz! Trema była ogromna, ale na szczęście Szef jest normalnym, przesympatycznym człowiekiem, który zaraża swoją pasją i pomaga w trudnych chwilach, kiedy zwątpiłam jak musiałam trybować kurczaka ;) Wielka przygoda i wspaniałe 5 godzin spędzone w kuchni, w której nie ma czasu odpocząć ani na sekundę. Trzeba być czujnym, nadążać i mieć oczy dookoła głowy!
Byłam na kursie Viva Italia, który obfitował w pyszne dania kuchni włoskiej. Co gotowaliśmy? Kurczaka w sosie cytrynowym, kurczaka w czerwonym winie, risotto, zupę fasolową, okonia morskiego, stek Rossini, ossobuco, tiramisu i panna cotta. No właśnie, pierwszy raz w życie jadłam tak przepyszną panna cotta! W końcu rozumiem, dlaczego inni ją tak uwielbiają ;) A innych daniach, ich smaku już nie wspominając. Nie sądziłam, że praca w kuchni może być tak męcząca, aż doceniłam moją pracę na co dzień, za biurkiem ;)
Grupa liczyła 8 osób, dzięki temu było kameralnie i każdy z nas mógł zamienić kilka słów z Szefem, poznać jego triki i otrzymać wskazówki jak ułatwiać sobie życie w kuchni. Podstawowe składniki do potraw przygotowywaliśmy sami według instrukcji Szefa, potem pracowaliśmy w parach, ale tak naprawdę wspólnie. Praca paliła nam się w rękach - w przenośni i dosłownie :) Szef nas bardzo pilnował, ale dzięki temu każdy z nas uczył się pilnie, aby nie zawieść Szefa. Każdą potrawę pieczołowicie przygotowywaliśmy i uczyliśmy się jak ją „przedstawić” na talerzu. Wspólna degustacja wzbogacona żartami Szefa była idealnym zwieńczeniem naszych wysiłków. Jedzenia było mnóstwo, wyszłam najedzona po pachy! Na koniec kursu każdy otrzymał imienny dyplom potwierdzający udział w tym wyjątkowym gotowaniu oraz spis przepisów, które wykonywaliśmy.
Trochę żałuję, że nie było czasu na notatki, czy robienie więcej zdjęć. Jednak tempo momentami było zawrotne i każdą minutę chciałam wykorzystać przede wszystkim na przeżywanie, doznawanie i naukę. Co dla mnie najważniejsze, Szef jest naprawdę ciepłym i życzliwym człowiekiem, jego paluch ląduje w jedzeniu co chwila a pies podgląda i prosi o resztki :) Jest to kurs, gdzie nie pilnuje się sterylnej czystości, a pracy nie wykonuje się w rękawiczkach. Najważniejsze jest odczuwanie, pogłębianie pasji i odczuwanie radości z tego co dzieje się w kuchni. Przepisy mam nadzieję wkrótce odtworzę i będę mogła się z Wami nimi podzielić :) Mam nadzieję, że wrócę tutaj ze zdwojoną siłą i pomysłami, a Wy powrócicie razem ze mną :)