Witam, witam.
Dawno mnie tu nie było, czego bardzo żałuję, bo swego czasu to miejsce było mi bardzo bliskie. Ten blog był dla mnie pamiętnikiem, przepiśnikiem, powiernikiem sekretów, przyjacielem... Poznałam tu wielu wspaniałych ludzi i z częścią miałam kontakt przez cały ten czas, gdy mnie tu nie było. Te osoby wiedzą, co się wydarzyło w moim życiu i jak bardzo to wszystko na mnie wpłynęło... a wydarzyło się bardzo wiele i stoczyłam się na dno. W tej chwili tonę. To tak jakby wszyscy wokół mnie normalnie funkcjonowali, ale dla mnie zabrakło powietrza. Duszę się. Jestem zmęczona ciągłą walką z samą sobą, mam już dość. Mam już dość tego uczucia pustki, podczas gdy jestem przecież tak przepełniona cierpieniem. Mam już dość codziennie wylewanych litrów łez. Mam już dość tego wszechogarniającego mnie smutku. Mam już dość tego depresyjnego nastroju. Mam już dość tej wściekłości, która mnie wypełnia. Mam już dość ranienia bliskich mi osób. Mam już dość samotności. Mam już dość tej bezsilności, podczas gdy wszyscy wokół starają mi się pomóc. Mam już dość samokrytyki. Mam już dość mojej zbyt wysokiej ambicji, pragnienia bycia doskonałą. Mam już dość tej nienawiści. Nienawiści do siebie, za to co sobie zrobiłam, za to jak wyglądam i za to, że nie potrafię trzymać innych z dala od siebie. Nienawiści do innych, za to, że nie pozwalają mi robić tego, co chcę... nienawidzę ich za to, że próbują mi pomóc.
A najbardziej nienawidzę tego, że te wszystkie wyżej zapisane emocje i myśli... to nie moje myśli...
Nazywam się Ilona. Jestem przeciętną, zagubioną dziewczyną z głową pełną sprzecznych myśli. Myślę jedno, robię drugie. Albo na odwrót. Świadomie-nieświadomie niszczę się. Ranię siebie i innych.
Nazywam się Ilona i anoreksja uczyniła mnie potworem.
***
Tak, tak... wcześniej wiele osób się o to pytało, sugerowało... "Masz anoreksję?" "Chorujesz na ed?" "Ty jesteś jakaś chora na umyśle". Podczas gdy wszystko w moim życiu zaczęło się sypać każda zła myśl była jak podmuch wiatru dla domku z piasku. Z początku dobrze się trzyma, ale przy mocniejszym wietrze jest już nie do poznania. Przechodząc do sedna... w zeszłym miesiącu zdiagnozowano u mnie pewną chorobę. Jeśli to czytacie, prawdopodobnie jest to bardzo bliska Wam choroba. Jadłowstręt psychiczny. Anorexia nervosa.
Jednak może powinnam opowiadać wszystko po kolei?
Początek mojej historii jest części z Was już znany, ale żeby wszystko było jasne... zapraszam Was w podróż czasie... Cofniemy się trzy lata wstecz, do momentu, który może nie dotyczy bezpośrednio mojej edziakowej historii, ale z pewnością ma duże znaczenie.
Wszystko zaczęło się 14 lutego 2012 roku (jeeej, Walentynki!!!)
Ilona wraca do domu ze szkoły. W zasadzie to do mieszkania, w którym niedługo będzie mieszkać już tylko jej siostra z narzeczonym, bo właśnie z rodzicami jest w trakcie przeprowadzki do domu za miasto. Nie podchodzi do tego zbyt entuzjastycznie, ale cóż zrobić, gdy ma się tylko 12 lat? (i to dopiero od czterech dni :d) Jest jej bardzo zimno i źle się czuje. Ma na sobie kilka warstw ubrań i chodzi po domu w zimowych butach (to jej zostało do dzisiaj :D) i grubym szlafroku. Razem z rodzicami jedzie do domu. Jej mama stwierdza, że się przeziębiła, co jest u niej bardzo normalne, bo zawsze choruje w tym okresie, a teraz to nawet trochę się spóźniła z tym chorowaniem (też o cztery dni, bo do tamtej pory ZAWSZE była chora w swoje urodziny :<). Mama przetrzymuje ją więc przez kilka dni w domu, kurując witaminą C, gorącą herbatką z cytryną i innymi takimi. Ilonie ciągle jednak dolega męczący kaszel, katar, ból gardła i złe samopoczucie. Wraca jednak do szkoły. Z powodu chrypy nie może mówić i znów wraca do domu. Mama zabiera ją do lekarza, dostaje antybiotyki i inne leki.
Mijają tygodnie i objawy nie ustępują. Mama zaprowadza ją do kolejnych lekarzy, ale bez efektu.
W końcu kaszel staje się na tyle uciążliwy i wykańczający, że Ilona ląduje w szpitalu. Wraca do domu na święta Wielkanocne, a potem wraca i dostaje wypis. Lekarz prowadząca mówi, że "podpisze się pod tym, że to NIE JEST astma" (ciągle czekam na przeprosiny, pani doktor! :c) Przeprowadza testy alergiczne (bardzo ubogie, ale nevermind), na których nic nie wychodzi (na papierku ciągle niczego nie mam, z doświadczenia tylko wiemy, na co źle reaguję) i stwierdza, że na jej oko to jest sprawa dla terapeuty, a nie dla poważnego lekarza. Trafia do kolejnych szpitali, chodzi do psychologa, odwiedza psychiatrów i nawet dostaje tabletki na uspokojenie. Niestety to nie działa. Trafia po raz kolejny do pierwszego szpitala, w którym była i jest to już jej ostatnia dłuższa wizyta w nim. W międzyczasie trzykrotnie ma bronchoskopię*, raz "na żywca" D: Dopiero za trzecim razem widać, jak bardzo płuca są pokiereszowane i podejrzenia pada na brakujący drut od ruchomego aparatu. (nadal nie wiadomo, czy gdzieś go we mnie nie ma :d) Ostatecznie zostaje stwierdzona astma, która rozwinęła się, gdy swoje siły połączył jakiś zmutowany wirus (i dlatego antybiotyki nie działały) i alergia.
*badanie polegające na wjechaniu przed gardło do dróg oddechowych, nic przyjemnego i nie polecam robić tego bez znieczulenia ogólnego.
A teraz przejdziemy do reszty historii, która nie robi się jednak spokojniejsza. Ilona (czyli ja - tak, piszę o sobie w trzeciej osobie) wraca po tak długiej nieobecności do szkoły. Wygląda inaczej. Na pewno dlatego, że urosła. Może ma też z tym coś wspólnego to, że w szpitalu mają ohydne, niejadalne jedzenie. Może trochę dlatego, że wszyscy jej znajomi i dalsza rodzina dawno jej nie widzieli. Ona jednak ma całkiem inne zdanie na ten temat. Przed tym całym chorowaniem ważyła 42 kg, a i tak jej koleżanki podśmiewały się z niej, bo one na wadze jeszcze nie ujrzały czwórki z przodu - a teraz jej masa ciała wahała się od 47 do 50 kilo. Jako, że Ilona jeszcze wtedy była całkiem nieobeznana w tych sprawach, oczywiste jest, że myślała, że przytyła. Dlatego nie rozumiała więc, dlaczego inni mówią jej, że wygląda lepiej. Że schudła ("ale nie, żebyś wcześniej była za gruba czy coś" - och, proszę Was...) Zaczyna bardziej patrzeć na to, co je (ma to też związek z tym, że nie wie, na co ma alergię).
I tu zaczyna się prawdziwa akcja, moi drodzy. Jedna z jej koleżanek (kiedyś bliższych), mówi jej, że waży 43 kilo i czuje się taka gruba... A Ilona pewnego dnia zobaczyła na małym ekraniku liczbę 52. Poczuła się okropnie. No bo jak to tak? Jej koleżanka.... ( nazwijmy ją L.), o podobnym wzroście, waży prawie o DZIESIĘĆ kilogramów mniej? Wiadomo, że wygląda znacznie lepiej i ma ładniejszą figurę, twarz i wszystko, ale... DZIESIĘĆ? (a gdy ważyła już te 40 kilo na koniec roku, L. twierdziła, że nigdy czegoś takiego nie powiedziała...)
A jako, że Ilona od zawsze miała przyjaciółki lepsze, ładniejsze i szczuplejsze od niej.... poczuła się jak nic niewarty śmieć. Jak zawsze. Ale odkąd wróciła do szkoły, jej podejście do nauki znacznie się zmieniło. Nadal miała zaległości i... bardzo się starała.
Nie chciała być już nigdy więcej tą gorszą, tą nijaką... tą, która po prostu stoi obok tej super dziewczyny... tą, z której każdy po cichu się śmieje.... z tą z okropnymi włosami.... tą, z okropnymi zębami... tą brzydką... tą... grubą. Nie chciała być już tą grubszą. Zaczęła więc jeszcze bardziej patrzeć na to co je i ile je.
Jednak to nie wszystko. W lutym 2013 jej siostra brała ślub, dzień przed jej urodzinami. W dniu ślubu jej siostry, usłyszała coś bardzo niemiłego od swojej babci. Usłyszała od niej, że wygląda dokładnie jak ktoś, kto jest... większych rozmiarów...
To nie wydarzyło się nagle, jednego dnia. Anoreksja to bardzo podstępna choroba. Wpaść w jej sidła było bardzo łatwo, a działo się to bardzo powoli....
Cały 2013 rok upłynął na rozwijaniu jej obsesji na punkcie jedzenia i wagi oraz pasji do... pieczenia. Zabawne, prawda? Jak na kogoś, kto nie je, Ilona bardzo dobrze radziła sobie w kuchni i jej rodzina była bardzo zadowolona z rzeczy, które im przyrządzała. Uwielbiała gotować dla rodziny i znajomych. Prawie nigdy nie jadła jednak tego, co przygotowała. Liczyła kalorie i z każdym dniem coraz bardziej się ograniczała. Rano biegała, aż kręciło jej się w głowie i brakło jej tchu. Robiła po 300 brzuszków przynajmniej dwa razy dziennie. Mimo tego, nie uważała, że się odchudza. "Zdrowo się odżywiam" -mówiła, gdy jej rodzice pytali o coś z niepokojem. Mimo swojej ścisłej diety, potrafiła pozwolić sobie na coś niezdrowego.... bardziej liczyła się kaloryczność i ilość, niż jakość. W ruch weszły także herbatki wspomagające odchudzanie, różne porady z internetu i... tabletki przeczyszczające. Nie za mocne, ale brane w dużych ilościach. Czuła się po nich lepiej. Mamie tłumaczyła, że to na dręczące ją problemy żołądkowe. Gdy mama wkroczyła do akcji... zaczęła wyrzucać jedzenie. Płakała po nocach, czasami próbowała innych sposób na przeczyszczanie, robiło się coraz gorzej.
Jej mama nie mogła jednak patrzeć na to, jak jej dziecko się wyniszcza i zaprowadziła je do dietetyka. Gdy ta zasugerowała, że może przydałaby się pomoc psychologa, Ilona okłamała siebie, mamę i dietetyczkę. Powiedziała, że sama sobie z tym poradzi. Jak bardzo się myliła... Nadal nie rozumiała, dlaczego ma przytyć, dlaczego wszyscy chcą jej to zrobić... przecież wcale nie uważała się za osobę chudą! Doszła do 35 kg, ale wcale nie była zadowolona z siebie. Nie było momentu, w którym pomyślałaby "teraz wyglądam idealnie", chociaż z każdym wejściem na wagę mówiła sobie "jeszcze tylko jeden/trzy/pięć kilogram/ów...". Nie widziała, jak bardzo wyniszczyła swój organizm. Nie zdawała sobie sprawy, że... jest chora. Nie obchodziło ją to, że zanikła jej miesiączka. Miała przecież dopiero 13 lat. Kto by myślał w tym wieku o dzieciach? Potem zaczęła jednak nad tym myśleć.
Nie chciała tyć ani jeść i było to dla niej bardzo trudne, a jednak musiała to zrobić. Jej mama miała skierowanie do szpitala od lekarza opiekującego się nią od strony pulmonologicznej, który zauważył spadek w wadze na wizytach kontrolnych. Ilona była zła na wszystkich. Nie chciała pomocy psychologa, nie chciała szpitala. Nie zrobią z niej wariatki. Jest normalna. Nie ma anoreksji czy jakiejś innej śmiesznej choroby. Przecież nawet nie jest chuda!
Chciała być po prostu śliczna i szczupła. Chciała nie być tą gorszą. Chociaż raz w życiu... i zdarzyła się taka chwila. Gdy była blisko swojej najniższej wagi, jej była najlepsza przyjaciółka i najładniejsza dziewczyna z jej rocznika spotkały ją podczas spaceru z chłopakiem i powiedziały "jesteś taka chuda... zazdrościmy Ci".
Zazdrościły jej. Te śliczne, szczupłe, lubiane przez wszystkich dziewczyny. Zazdrościły jej. Ale czego?
Przecież były dużo lepsze od niej.... Może tylko żartowały? Może po prostu podle sobie z niej zakpiły... Jednak przez tę krótką chwilę poczuła się coś warta....
Ech, na czym skończyliśmy? Ach tak, akcja tycie z przymusu. Czyli zdrowienie nie dla siebie...
Nie chciała wracać do szpitala, więc musiała tyć. Jej umysł był jednak w coraz gorszym stanie... Wykluczyła wszystkie złe, niezdrowe produkty ze swojej diety. Nie używa już cukru i mąki pszennej. Odstawiła też nabiał. Myślała, że tak wygląda zdrowe odżywianie. Pomyślała, że jak już musi jeść, żeby dali jej spokój.... to będzie jadła tylko to, co uzna za bezpieczne i co zrobi sama. Wyjścia ze znajomymi, rodzinne imprezy, szkolne wycieczki... wszystko to odeszło w niepamięć. Wszyscy, którzy jedli niezdrowo, byli słabi. A ona nie chciała być słaba. Chciała być lepsza. Chciała być godna uwagi. Chciała być idealna.
W międzyczasie dołączyła do blogosfery. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że może też jest chora... Że może to, jak się zachowuje nie jest normalne. Bała się jednak coś z tym zrobić. A robiło się coraz gorzej...
Od wakacji 2014 sięgała coraz bliżej dna. Coraz częściej płakała... Zaczęła zmniejszać porcje, ograniczać zdrowe jedzenie, mieć wyrzuty sumienia po tym, co sama sobie ugotowała, omijać posiłki.... W grudniu wróciły głodówki, kłamstwa, oszukiwanie siebie i mamy...
Sięgnęłam dna. To jest silniejsze ode mnie. Przytłacza mnie.
W mojej głowie toczy się bezustanna walka. Ale mimo tego ciągle się nie poddaję. Mam w sobie odrobinę siły, nadziei która nie pozwala mi na to. Wykorzystuję wszystkie moje siły. Dlaczego?
Bo on tak robił. Miał ogromną wolę walki, pragnienie życia... Nie poddał się, chociaż czasem miał już TE myśli. Walczył dzielnie przez 4 lata. Wszyscy robiliśmy co w naszej mocy, żeby mu pomóc.... Niestety odszedł. Mój tata przegrał walkę z rakiem 14 grudnia 2014 roku.
Myślę, że teraz pasowałoby uzupełnić braki w mojej powyżej historii... Bo tak bliska ciężko chora osoba ma ogromny wpływ na to, co się z nami dzieje.
Tata wiedział, co się ze mną dzieje. Raz nawet nazwał mnie motylkiem, a wszyscy wiemy, co oznacza to określenie... "Skarbie, nasz motylek znowu nie je mięsa" (do mojej mamy) Ale co mógł zrobić? Może i byłam jego córeczką, ale... anoreksja zrobiła ze mnie potwora.
Teraz żałuję każdego momentu, który straciłam z tatą przez chorobę. Żałuję każdej kłótni o jedzenie.
Uwierzycie, że gdy leżał w łóżku, bo nie mógł się ruszać (paraliż), widząc jego nogę... Nogę chorego człowieka, któremu zanikły mięśnie.... Pomyślałam, że jest chudszy ode mnie? Przez chwilę byłam zazdrosna, zła... Dorosły facet i ma chudsze nogi ode mnie...
To chore. TO CHORE.
Wstyd mi za siebie. Wstyd mi za to, że podczas gdy z tatą robiło się coraz gorzej... ze mną też. Że jestem problemem.... że płakałam z powodu Komunii na pogrzebie (mąka). Wykorzystywałam to, że mama musiała zajmować się tatą i nie zwracała na mnie tak dużej uwagi i... głodziłam się.
Jestem taka beznadziejna....
***
Nie radzę sobie z tym. To robiło się coraz silniejsze ode mnie. Pewnego dnia na przekór samej sobie poszłam do mamy i z płaczem opowiedziałam jej o tym. Teraz chodzę do psychologa i psychiatry. Obie twierdzą, że mogę pójść do szpitala. Tfu! Skończę w szpitalu, jeśli schudnę jeszcze do następnej wizyty u psychiatry. Bo podobno schudłam. Dużo. (a czuję się jakbym przytyła...)
Nie ważę się, bo dostaję wtedy czegoś w rodzaju... ataku paniki i robię potem głupie rzeczy... To chyba jedyna pozytywna rzecz, jaką osiągnęłam. Nie ważenie się. Strasznie mnie kusiło, ale... wiedziałam, jaki będzie tego efekt.
Więc... oto ja. Oto mój obecny stan.
Stan "niewiemcorobićbojęsięniechcętyćniechcędoszpitalaniechcęumierać"
Trochę kiepsko, co?
Nie wiem, co robić. Nie wiem, czego chcę... Ale wiem jedno... nie mogę się poddać. Jeśli się poddam to... umrę, tak? Tak wnioskuję z tego, co mówią wszyscy (ale sama nie uważam, żeby mój stan zagrażał zdrowiu). Moja mama ma teraz tylko mnie. Może mnie nie rozumie, ale... stara się. Czasami myślę o niej straszne rzeczy. Ta druga, zła ja. Ten potwór. Jak każe mi jeść, albo jak na siłę ściąga mnie z orbitreka. Jak ciągle bacznie mnie obserwuje. Jak mi nie ufa. Jak się ze mną kłóci... Ale co ma robić? Ma patrzeć, jak... umieram?
Jedna strona mnie chciałaby wyzdrowieć, wyjść z tego bagna... Ale ta druga strona, ten potwór...
Może zastanawiacie się, w jakim celu ta cała bezsensowna pisanina... Po prostu mnie natchnęło. Tak nagle.
Może to komentarz dziewczyny na ig, który dał mi porządnego kopa albo wczorajsza dwugodzinna msza, której intencją było zdrowie i dowiedziałyśmy się o niej podczas wczorajszej wizyty u psychiatry :o (NIE CZUJĘ KOLAN!)
Kilka dni temu napotkałam w internecie ćwiczenie, które polegało na tym, by wyobrazić sobie siebie za 10 lat. Nie potrafiłam go wykonać. Po prostu... nie wiem, co będzie za dziesięć lat. Nie wiem, co będzie za tydzień, za miesiąc... nie wiem, czy wyląduję w szpitalu czy nie....
Ale wiem, że... nie chcę umierać. Nie chcę zostawić mamy samej. Nie chcę jej ranić. Nie chcę nienawidzić siebie. Nie chcę być ciągle taka wściekła na wszystko. Wściekła i smutna. Chciałabym mieć jakichś przyjaciół. Chciałabym pójść na dobre studia, chciałabym nauczyć się tańczyć, chciałabym założyć kiedyś rodzinę, chciałabym wyjechać do Anglii, a przynajmniej odwiedzić tam moją ciocię.... Chciałabym nie bać się... Chciałabym po prostu ŻYĆ. Nie egzystować, ŻYĆ. Być szczęśliwą. ŻYĆ.
I będę robiła wszystko, co w mojej mocy... Będą gorsze i lepsze dni. Chociaż dzisiaj nie potrafię zjeść nawet całej owsianki z 3 łyżek płatków i znów boję się bananów...Chociaż dzisiaj z bezsilności płakałam podczas jedzenia obiadu... (tak, chyba będzie więcej tych gorszych dni)
Na teraz to chyba wszystko....
Póki co... zapraszam na moje sekretne konto na ig, na którym będziecie mogli obserwować moje wzloty i upadki i pooglądać zdjęcia mojego jedzenia (które teraz jest ogromnym wyzwaniem :c) Ale bloga nie zostawię... Mam co do niego nieco inne plany, ale najpierw muszę zająć się trochę moim stanem psychicznym... Jeśli macie jeszcze jakieś pytania lub po prostu chcecie pogadać (albo możecie mi jakoś pomóc?), to zapraszam też na
aska lub na
e-maila.