Cokolwiek napiszę, będzie to za mało. Wielki głos i ja w debiucie. Pierwszy przeprowadzony przeze mnie wywiad ukazał się w marcowym FreshMagu. Wielki człowiek, wielki mistrz, wielki Marek Dyjak.
Jego życie to gotowy materiał na film. Choć z wykształcenia jest hydraulikiem z „normalną” pracą nigdy nie było mu po drodze. Pracownik szklarni, dobrze zapowiadający się pięściarz, ochroniarz domu Beaty Kozidrak - żadne zajęcia nie potrafiły zatrzymać go na dłużej. Śpiewał, a jego śpiewaniu zawsze towarzyszyła wódka. Nieśpiewaniu też. Został bezdomnym, ekskluzywnym alkoholikiem i upadł na samo dno. Gdy powiesił się na drzewie, lekarz stwierdził zgon. Próba samobójcza okazała się być jednak nieudaną, a w konsekwencji po czasie odmieniła jego życie. Powstał i robi to, co potrafi najlepiej - śpiewa. Wielki artysta, Marek Dyjak.
Rozmawiamy po wieloletniej wędrówce, drodze wzlotów i upadków. Czy Marek Dyjak odnalazł swoje miejsce na ziemi?
Byłbym grzesznikiem, gdybym powiedział, że nie odnalazłem. Mieszkam w niewielkim miasteczku, w Chełmie, pomiędzy Lublinem a granicą. Na miarę swoich możliwości czuję się tu bezpiecznie i spokojnie.
Niedawno ukazał się blisko 300-stu stronicowy wywiad z Panem. Czy książka „Polizany przez Boga” jest rozliczeniem z pielęgnowanym przez lata grzechem zaniedbania, pewnym rodzajem spowiedzi?
No tak. Aż się prosiło, abym opowiedział komuś tę historię, chociaż nie wiem czy bardziej sobie jej nie opowiedziałem, po to by w sobie ją przerobić. Ja naprawdę sporo przeżyłem, a to co jest w książce to tylko część tej historii, bardzo niewiele. Opisywanie wszystkiego nie miałoby sensu.
Czy charakterystyczny, emocjonalny ekshibicjonizm i wyraźne eksponowanie swojej wrażliwości podczas koncertów są wysiłkiem czy raczej pewnym rodzajem terapii?
Z pewnością jest to i wysiłek i rodzaj terapii. Ja nie byłem facetem, któremu zachciało się śpiewać i musiał szukać stylu za granicą, to wynikało ze mnie, było w pewien sposób naturalne. Permanentnie chore gardło i palenie papierosów powodowało barwę, a zaśpiew którego używam jest zaśpiewem wschodnim - może to przypominać Waitsa, bowiem zbliżam się czasem do jakiegoś stylu, lecz w gruncie rzeczy jestem między stylami, moim kierunkiem jest tylko i wyłącznie mój własny kierunek. Piosenki, które wykonuję są dla mnie bardzo osobiste, a sposób w który je śpiewam nie jest kwestią przemyśleń. W czasie śpiewania prowadzę jakieś historie, a na scenie mogę być połączony duszą z wieloma ludźmi. To jest największe szczęście.
W marcu premiera „Sąsiadów”, w których zagrał Pan rolę Ważniaka. Jak wspomina Pan czas spędzony na planie?
Rewelacyjnie, dlatego że profesor Królikiewicz opiekował się mną jak własnym synem. Spotkaliśmy się już wcześniej podczas realizacji muzyki do „Mistrza i Małgorzaty”. Jest to naprawdę wyjątkowa postać, więc gdy teraz do mnie zadzwonił, byłem przeszczęśliwy, że mogę brać udział w tym projekcie. Fantastyczna ekipa filmowa i wiele wspólnie przeżytych przygód, sprawiły że bardzo dobrze zapamiętam ten czas.
Jakiś czas temu pojawiła się informacja o planowanej współpracy z Wojciechem Waglewskim. Czy doszła ona do skutku? Kiedy możemy spodziewać się gotowego materiału?
Już na wiosnę wchodzę do studia, gdzie zaczną się próby, więc tak naprawdę za materiał zabieram się lada dzień. Nie mam pojęcia kiedy to dokładnie nastąpi, wszystko jest zależne od firmy, która będzie chciała to zrealizować, ale wiem że nastąpi to dość szybko.
W modlitwie „O pogodę ducha”, alkoholicy proszą, by nauczyli się godzić z tym, czego nie są w stanie zmienić. Czy Marek Dyjak pogodził się ze swoją przeszłością?
Jestem na dobrej drodze, ale chyba jeszcze się nie pogodziłem. Każdego dnia, gdy odwracam się za siebie widzę błędy, przypominam sobie kolejne zdarzenia, przykrości, zdania czy słowa. Ta książka rozpoczęła ten proces, proces godzenia się z przeszłością, ale to nie jest tak, że po jej napisaniu, sam sobie od razu wybaczę, to tak nie działa, a przynajmniej nie w moim przypadku. „Polizany przez Boga” jest próbą jawnego rozpoczęcia czegoś nowego, próbą, która dla mnie cały czas trwa.
Trudno jest być trzeźwym alkoholikiem?
Bywa różnie. Ja mam taką sytuację, że żyję wśród ludzi pijących. Nie jestem neofitą, nie wymyślam niczego nadzwyczajnego, po prostu trwam w swoim postanowieniu. Dzisiaj powiem, że mnie nie ciągnie, a jutro się napiję; każdy dzień jest pewnego rodzaju walką, ale zdarzają mi się naprawdę piękne dni.
Czyli Marek Dyjak bywa szczęśliwy?
Pewnie, że tak, bardzo często. Bywa, że jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem.