Zastanawiałam się co napisać we wstępie do tego tekstu. Mogłabym wspomnieć o tym, że Maciej był pierwszym pięściarzem, z którym przeprowadziłam wywiad i że dziś, zaledwie rok po tamtej rozmowie, jego kariera znacznie przyspieszyła, a eksperci nabrali respektu do jego nazwiska. Mogłabym też dodać, że w swej ostatniej, trudnej walce, zamykając usta niedowiarkom, pokazał że jego pewność siebie jest uzasadniona. Mogłabym napisać o sparingach, na które leci właśnie do Melbourne. Jednak nie. Maciej jest po prostu bardzo fajnym kolesiem z godnym pozazdroszczenia poczuciem humoru. Myślę, że daleko zajdzie, bo jest szalenie ambitny i jeszcze bardziej pracowity. Fajnie, żebyście o tym przeczytali. Tylko tyle i aż tyle. O boksie i nie tylko - Maciej Sulęcki.
Boks to ciężki kawałek chleba, ale od początku wiedziałem na co się piszę. Jestem profesjonalistą i tak też staram się do tego podchodzić. Dziewięćdziesiąt procent czasu podporządkowuję pod boks - swoją uwagę skupiam na treningach i na tym żeby dobrze przygotować się do walki. Między nimi również pozostaję w treningu i staram się dobrze prowadzić, ale jak każdy jestem człowiekiem i czasem lubię wyjść gdzieś z kumplami i napić się piwa, choć zdarza się to bardzo rzadko. Jeśli chcesz być dobrym pięściarzem, musisz mieć poukładane w głowie, bo właśnie w niej zaczyna się twój sukces.
Mam ciężki charakter, jestem indywidualistą. Wolę zrobić coś sam, bo wierzę, że zrobię to lepiej, a jeśli schrzanię, to przynajmniej nie będę mieć do nikogo pretensji. W sportach drużynowych zawsze możesz zrzucić winę na kogoś innego, a w sportach indywidualnych czegoś takiego nie ma - za najmniejszy błąd ponosisz surową karę.
Przyszedł taki moment, na który pracowałem kilka lat. Zarabiam na boksie pieniądze, mogę się z niego utrzymać, pozwolić sobie na wiele przyjemności. Dzięki boksowaniu zwiedzam świat, teraz na przykład wylatuję na sparingi to Australii. Zdarzały się takie momenty, że chciałem to wszystko rzucić i żyć jak normalny człowiek, ale myślę, że to jednak nie mój kierunek. Fizycznie jestem ponadprzeciętny. Jestem w stanie więcej przebiec, więcej unieść, więcej trenować i myślę, że tak samo przekłada się to na psychikę - czuję się mocniejszy i wiem, że jestem w stanie więcej unieść. Sport bardzo mnie ukształtował.
W najbliższych planach mam wylot do Melbourne, gdzie dostałem propozycję sparingów. Zac Dunn może nie jest jakimś asem, ale to solidny zawodnik, przy którym mogę się przygotować do kolejnej walki. Jestem w dobrej formie, a tam będę ją dodatkowo szlifować. Myślę, że te trzy tygodnie, zmiana klimatu i otoczenia, dobrze mi zrobią.
Nie wiem kiedy i gdzie stoczę kolejną walkę. Wykonuję to, co najlepiej potrafię i czekam na ruch moich promotorów. Mam nadzieję, że zawalczę jeszcze w tym roku w Stanach, choć nie ukrywam, że gdyby takiej walki nie było, to walka w Polsce z kimś fajnym też by mnie interesowała. Wiem, że planowana jest gala w grudniu, ale nikt nie złożył mi żadnej propozycji. Moi promotorzy robią bardzo dobrą robotę, więc ufam im i czekam na jakieś konkretne informacje.
Każdy z nas ma własną wiarę w swoje umiejętności. Jeśli ktoś mówi, że za trzy walki może być mistrzem świata, być może w to wierzy, a być może są to tylko puste słowa. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, żeby mówić to co czujesz, a potem przekładać to na czyny. Niektórzy mówią rzeczy wręcz abstrakcyjnie i robią to tylko po to, by było o nich głośno, ale niektórzy w te abstrakcje naprawdę wierzą. Ja staram się przekładać słowa na czyny i zawsze to co mówię, jest zgodne z tym co czuję.
Mamy pewnego rodzaju kryzys, który nazwałbym nawet hodowlą nieudaczników. To smutne, ale taka jest prawda. Ludzie sami "hodują" sobie nieudaczników - na boks dziecka nie zapisze, bo sobie coś jeszcze w rączkę zrobi, na drzewo nie pozwoli wejść, bo a nuż spadnie. Jak wywróci się na ulicy, to najlepiej od razu do szpitala jechać. Za moich czasów było inaczej. Całymi dniami siedziało się poza domem i mama jakoś się nie martwiła, bo wszyscy byli na podwórku, wszędzie było pełno ludzi. Chodziłem po drzewach, latem wracałem wieczorem do domu i wtedy to było w porządku. Teraz dla dziecka najważniejszy jest komputerek, telefon i Xbox. Pilnuje się, żeby dziecko ładnie wyglądało i było dobrze uczesane. Kompletnie nie popieram tak modnego teraz "bezstresowego wychowywania". Oczywiście uważam, że nie można bić dzieci, ale teraz jak się da dziecku klapsa, to od razu jest wielka afera. Kiedyś było inaczej, nie wydaje mi się, by ten klaps kiedyś komuś zaszkodził. Dzieci w ogóle się nie ruszają, na zajęciach w szkole nie potrafią zrobić nawet fikołka. To wszystko wina rodziców i tego, jak wychowują swoje dzieci.
Moi młodsi bracia grali w piłkę, ale zobaczyli że boksuję i odnoszę sukcesy, więc wybrali boks. Chcieli pójść w moje ślady, z czego jestem bardzo dumny. Bardzo mnie to cieszy i zawsze ich wspomagam. Są w tym wieku, że mogą jeszcze zamienić boks na inną dyscyplinę sportu. Ważne jednak, żeby robili to co lubią. Uważam natomiast, że mają papiery na to, by być lepszymi ode mnie, bo bardzo ciężko trenują i są zawzięci. Fajne jest to, że patrząc na nich, trochę widzę siebie.
Ludzie uważają pięściarzy za idiotów, bo oceniają książkę po okładce. Tak już mają, że jak widzą gościa w dresie z kapturem, który stoi w bramie, wolą nie podchodzić, bo nie wiadomo co to za typ. Wszyscy natomiast jesteśmy ludźmi i tak jak wśród pięściarzy zdarzają się debile, tak samo zdarzają się wśród piłkarzy czy prezesów banku. W czasach, gdy modne stają się gale "białych kołnierzyków" i więcej osób ma styczność z boksem, ludzie coraz częściej rozumieją, że pięściarze nie są wcale tacy źli, jak się o nich mówi. Boks jest wartościową sztuką walki i wystarczy przyjść na salę treningową, by się o tym przekonać.
Trzeba powiedzieć wprost i brutalnie przyznać, że boksem amatorskim w Polsce nie rządzą osoby, które naprawdę potrafiłyby się tym zająć. Brakuje nam pomysłów, trenerów, pieniędzy. Wszystko stoi w miejscu i przypomina bagno. Jeśli to się nie zmieni, boks amatorski zniknie w naszym kraju. Potrzeba młodych osób z werwą, którzy wzięliby się za to twardą ręką. Kogoś, dla kogo dobro zawodnika będzie ważniejsze od tego, by jak najwięcej zabrać dla siebie.
Świat zmierza w dziwną stronę. Nie jest tak, jak być powinno, rodzą się konflikty, dominują sprawy polityczne, niepotrzebnie łączy się cywilizacje. Mamy napływ uchodźców, bo ludzie, którzy nami rządzą pozwalają na to, byśmy żyli razem z ludźmi o zupełnie innych wartościach, a przecież nie da się tego połączyć. To co dla nas jest dobre, dla nich jest złe, a to co dla nas złe, oni uważają za właściwe. Nic dobrego z tego nie wynika.
Staram się nie wywyższać i czuć się równym z innymi. Nie uważam się za lepszego, ale widzę jak bardzo się rozwijam, jak ciężko trenuję, ile pracy mnie to kosztuje. Czuję, że jestem krok do przodu, bo wydaje mi się, że trenuję ciężej od pozostałych. Często słyszę, że ktoś zazdrości mi kondycji i zawsze wtedy mówię: "przyjdź na salę, zobacz ile wysiłku mnie to kosztuje". Jestem taką osobą, że cały czas się uczę. Staram się każdego wysłuchać, nawet tego, który mało się zna, ale coś zauważy i mi o tym powie - od każdego staram się coś wyciągać. Gdy przychodzę do domu, włączam komputer i oglądam walki, treningi różnych zawodników. Przyglądam się temu, trenuję ich ruchy. Jestem wzrokowcem, więc dzięki temu sporo się uczę. Myślę, że to taki mój drugi trening, trening przed komputerem.
Nie jest tak, że od początku miałem z boksu pieniądze. Nie było tak, że ktoś zrobił pstryk i one się pojawiły. Aby dojść do miejsca, w którym jestem, boksowałem za darmo czy też za śmieszne kwoty typu 200 złotych, które dostałem od miasta za zdobycie tytułu Mistrza Polski. Wierzyłem, że przejdzie taki moment, gdy się to zmieni. Były chwile zwątpienia, jak moment gdy rzuciłem kadrę. Powiedziałem wówczas, że nie chcę siedzieć w tym bagnie, ale pojawił się Mikołaj Jaworski, który zaproponował, bym pojechał na obóz z trenerem Gmitrukiem. Pojechałem, ciężko trenowałem i postanowiłem dalej boksować. Kariera pięściarza jest krótka, doszedłem więc do wniosku, że trzeba się poświęcić w stu procentach. Młodość jest tylko jedna i nie chciałbym za kilka lat powiedzieć sobie, że mogłem dać z siebie więcej, że mogłem coś więcej osiągnąć. To byłaby dla mnie największa życiowa porażka.
Jestem nieufny. Mam pewne podziały i nie dla wszystkich jestem taki sam. To co powiem jednej osobie, niekoniecznie powiem drugiej. Zawsze trzymałem się na uboczu, dużo obserwowałem i taki chyba już zostanę. Lubię dużo rozmawiać, ale staram się mieć bardzo duże ograniczenie do wszystkich ludzi i podchodzę do innych z dużym dystansem.
Niestety zdarzało mi się wykorzystać siłę poza ringiem. Jak byłem młodszy, to sporo się lałem. Teraz unikam takich sytuacji, bo zdaje sobie sprawę z tego, że komuś może stać się krzywda. Na szczęście jestem takim człowiekiem, że ludzie mnie nie zaczepiają.
Ciężko opisać emocje, które przychodzą podczas walki. Uważam, że nie da się tego porównać z niczym i dopóki się tego nie spróbuje, nie zrozumie się o czym mówię. Pierwszy dreszczyk pojawia się, gdy poznajesz nazwisko przeciwnika, koncentrujesz się na nim i trenujesz do walki, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że on tak samo koncentruje się na tobie, rozpracowuje cię, wyłapuje twoje błędy. Drugi impuls pojawia się na ważeniu, gdy stoisz patrząc pewnie w jego oczy, bo wiesz, że go rozpracowałeś, ale on myśli tak samo i tak samo patrzy na ciebie. No i trzeci, największy strzał, gdy wychodzisz do ringu. Czujesz szacunek do tej osoby, masz pewne obawy, ale nie jest to strach, dopada cię euforia, niesamowicie skacze adrenalina i czujesz, jakby wszystkie zdrowe emocje połączyły się w jedną, totalny odlot. Na ringach amatorskich strasznie się denerwowałem przed walkami, paliłem się psychicznie, ale gdy pierwszy raz wyszedłem do walki zawodowej, poczułem, że to jest to.
Były dwa przełomowe momenty w mojej karierze. Pierwszym z nich było podpisanie kontraktu, drugim była walka z Proksą. To właśnie tą walką otworzyłem sobie furtkę. Ludzie nie wierzyli w to, że mogę wygrać, ale ja jestem takim człowiekiem, że nigdy nie przejmowałem się tym, co inni o mnie mówią. Ten brak wiary, wręcz mnie motywował - ktoś mówi, że nie dam rady, to chcę mu pokazać jak bardzo się myli.
Byłem przekonany, że wygram walkę z Centeno, chociaż myślałem, że będzie dużo cięższa. Centeno był niewygodnym zawodnikiem, śliskim, miał ciężkie trafienia. Wygrałem walkę zdecydowanie, a na końcu jeszcze go znokautowałem. Chcę udowadniać coś samemu sobie, przełamywać bariery lęku, by stawać się lepszym.
Nie należę do osób zazdrosnych, ale podziwiam i trochę zazdroszczę Cristiano Ronaldo, tego że cały czas próbuje się doskonalić, dążyć do perfekcji. Tacy jak on czy Floyd Mayweather osiągnęli bardzo dużo, a mimo to nie osiedli na laurach. W marzeniach chciałbym dojść do tak mistrzowskiego poziomu, ale zastanawiam się czy też bym potrafił tak jak oni - być spełnionym sportowo, finansowo, może nawet w każdej dziedzinie życia, a mimo to, mieć w sobie tyle determinacji, by dalej się przykładać i doskonalić.