W czasach kiedy ciasto piekło się na niedzielę babcia zawsze piekła drożdżowe, które zjadała w ciągu następnych dni co do okruszka, z mlekiem lub kawą. Kiedy ją odwiedzałam, zbierała mi z mleka śmietankę do niej. (Mleko przynosiła we wtorki z ryneczku. Przygotowywała też z niego twaróg i masło). Kruszyłyśmy sobie to ciasto nad maszyną do szycia, przykrytą zawsze świeżym obrusem. Pamiętam jeszcze miarowe ruchy babcinych i dziadkowych nóg wprawiających ją w ruch. I uporczywy stukot igły. I nici kołyszące się w tańcu na szczycie maszyny. Tamto ciasto miało wyjątkowy smak. W domu piekło się wtedy murzynki, karpatki, sypany biszkopt z makiem, trójkolorowe ciasto na zimno. Babcia to była tradycja. Torty pieczone na nasze urodziny z tuzina jajek ubijanych na parze. Faworki, które piekła do ostatnich dni swojego życia w ilościach nie do ogarnięcia, makowce na święta i pączki. Nie chodziła na skróty. Nigdy. W żadnej dziedzinie życia. Począwszy od kuchni. Do Kościoła nigdy nie założyła spodni. Choćby w największy mróz i to w nieogrzewanej nigdy Katedrze. Nigdy nie pracowała w niedziele. Budziła się około 4 nad ranem. Nie lubiła spać poza domem. Żeby zasnąć potrzebowała swojej pierzynki. Wyjątki robiła tylko w sytuacjach szczególnych, tak jak wtedy, gdy przyjechała do nas pomagać przy małym synku pierwszym, żebym ja mogła napisać pracę podyplomową. Wkładała mu w nóżki wózka termofor. A tę pierzynkę wiozłyśmy razem naszym starym oplem do Szczecina. Dla niej to musiała być wyprawa. Często wspominała ją w naszych rozmowach. Szczególnie, że wyładował się akumulator, kiedy zatrzymałam się na poboczu nakarmić wyjącego w niebogłosy synka. To były czasy. Ze wspomnień najwcześniejszych pamiętam mój strach, żeby nie pokłóć się szpilką przypiętą do klapy fartucha babci, kiedy przytulała mnie na powitanie. Nigdy się nie ukłułam.
Odchodzą ludzie, a z nimi całe epoki zdarzeń, zwyczajów, tradycji i smaków. I nic już nie będzie takie jak wtedy. Za to wspomnienia... one osłodzą tęsknotę.
Już kiedyś pisałam Wam o tym, że pieczenie drożdżowego ciasta było dla mnie przez długi czas sztuką najtrudniejszą i niedoścignioną. Ale w końcu udało mi się, a to które Wam dziś polecam jest jednym z najsmaczniejszych przepisów, jakie udało mi się stworzyć. Polecam gorąco!
Drożdżowe. Malinowo-kokosowe.
Składniki :
Na ciasto:
200 g mleka
85 g wody
500 g mąki
20 g drożdży świeżych + 1 łyżka cukru + 1 łyżka mąki
90 g masła
½ łyżeczki soli
6 łyżek miodu
2 łyżki mleka w proszku
Na nadzienie:
100 g suszonej żurawiny
200 g mrożonych malin
20 g wiórków kokosowych
2 łyżki miodu
Na kruszonkę:
75 g masła
75 g wiórków kokosowych
75 g cukru trzcinowego
2 łyżki mąki
25 g płatków migdałowych
1 łyżka miodu
Przygotowanie:
1. Przygotowujemy rozczyn. 100 ml mleka podgrzewamy. W tym czasie rowcieramy pokruszone drożdże z mąką i cukrem w wysokim pojemniku. Zalewamy ciepłym mlekiem. Odstawiamy przykryte w cieple do wyrośnięcia na około 15-20 minut.
2. Przesiewamy mąkę do miski. Mieszamy ją z solą i mlekiem w proszku. W środku robimy zagłębienie, do którego wlewamy pozostałe mleko, wodę i miód. Mieszamy zagarniając do środka mąkę. Na koniec dodajemy wyrośnięty rozczyn. Rozpoczynamy wyrabianie. Kiedy składniki się połączą dodajemy miękkie masło. Wyrabiamy do uzyskania gładkiego ciasta. Przekładamy je do miski wysmarowanej tłuszczem. Przykrywamy, odstawiamy w ciepłym miejscu na godzinę, do podwojenia objętości.
3. W tym czasie przygotowujemy nadzienie. Do garnuszka przkładamy maliny i pozostawiamy tak na wolnym ogniu. Żurawiny przelewamy wrzątkiem na sicie. Odsączone dodajemy do malin, kiedy tylko puszczą soki. Dodajemy miód, mieszamy. Gotujemy aż część płynu odparuje – owocowa masa powinna być dość zwarta. Na koniec dodajemy wiórki kokosowe. Odstawiamy do wystygnięcia.
4. Przygotowujemy kruszonkę. Łączymy wszystkie składniki oprócz płatków migdałowych. Kiedy już uzyskamy jednolita masę, dodajemy płatki, wyrabiamy przez chwilę krusząc całość w dłoniach do uzyskania konsystencji kruszonki. Przekładamy do miseczki i wstawiamy do lodówki.
5. Zależnie od efektu, który chcemy uzyskać możemy wyrośnięte ciasto na tym etapie uderzyć pięścią (by je odgazować) i chwilę wyrobić, następnie wyłożyć w całości do foremki (25-35 cm) wyłożonej pergaminem, posmarować masą owocową i posypać kruszonką. Możemy także, po uprzednim odgazowaniu ciasta rozwałkować je na prostokąt o wymiarach 30x40 cm, posmarować go masą owocową i zwinąc w rulon, następnie pokroić w plastry i ułożyć w tortownicy o średnicy 30 cm, następnie całość posypać kruszonką. Przygotowane na jeden z dwóch sposobów ciasto pozostawiamy do wyrośnięcia na około 20 minut.
6. W tym czasie nagrzewamy piekarnik do temperatury 175 stopni.
7. Ciasto pieczemy około 20 minut bez nawiewu, ewentualnie pieczemy jeszcze dodatkowe 5 minut z nawiewem, w celu ładnego przyrumienienia.
8. Studzimy przed pokrojeniem.
Smacznego!