Lubię Warszawę. Podkreślam to od dawna. Mam sentyment do tego miasta bo nauczyło mnie odkrywać kulinarny świat nie mieszczący się w ramach krakowskiego spojrzenia. Nigdy nie zapomnę jak "przełamałam lody" po zamieszkaniu na Mokotowie i pierwszy raz skorzystałam z "osiedlowej" knajpki. Okazała się ona potem miejscem spotkań wszystkich modnych gwiazd i prekursorów "windowych selfie" co tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że Warszawę gryzie się inaczej niż Kraków.
Uwielbiam to. Obok szeregu modnych lokali i bizantyjskich wnętrz restauracji, można znaleźć też takie, jak właśnie Saint Jacques. Mieszcząca się w "kiosku" mówiąc potocznie, mała francuska restauracyjka z pozoru kompletnie nie zdradza, co kryje jej bynajmniej nie skromne wnętrze. Wpadasz niczym Alicja do króliczej nory, otwierasz drzwi do Tajemniczego Ogrodu i Świętokrzyska 34 staje się zupełnie innym światem.
foto. Saint Jacques
Wnętrze jest niewielkie ale dobrze zagospodarowane. Przytulne i ciepłe. Takie na nieformalną randkę albo lunchowe spotkanie. Albo świętowanie czegoś intymnego. Właśnie! Jest bardzo intymnie. Wiele miejsc chciało by osiągnąć taki efekt i jest to niewątpliwie duży plus Saint Jacques, że potrafi stworzyć nastrój jakby się wcale w Warszawie nie siedziało. A już na pewno nie tam, gdzie przed chwilą się stało za drzwiami zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry adres.
A jest dobry. Ślimaki po burgundzku z masłem czosnkowo-ziołowym ( 24 zł) jako klasyka gatunku sprawdza się tutaj w stu procentach. Podobnie jak smażone małże na puree z kalafiora, galangi i jabłka z kiełkami (32 zł). Dobrze wysmażone, delikatne i fajnie podane. Warto spróbować obu pozycji. Zaciekawiło mnie klasyczne fondue, głównie z tego powodu, że rzadko spotykam się z nim w restauracjach. A uważam to za świetny pomysł i duży plus dla Saint Jaques za tą właśnie pozycję. Kompozycja dla dwóch osób za 44 zł zawiera mieszankę francuskich serów z białym winem (nota bene polecam wino hausowe - bardzo dobre) z dodatkiem warzyw i grzanek z bagietki. Co do tego ostatniego zdecydowanie lepszym było by świeże pieczywo, jednak i ta wersja jest całkiem w porządku.
Właściwie na tym można by poprzestać, bo founde jest bardzo sycące i zapewne zabierze Wam trochę czasu. Ja jednak chciałam spróbować dań głównych i chociaż z bólem serca pożegnałam się z mulami (więc przypuszczam, że jest to pozycja flagowa restauracji), to z przyjemnością sięgnęłam po Stek z tuńczyka z grilla z dodatkiem salsy z mango i szyjek rakowych na confit z kukurydzy i musem z brokuł ( 49 zł). Salsa podkreśla smak ryby i delikatnie ją osładza. Jak dla mnie stopień wysmażenia powinien oscylować w granicach medium rare a medium ale to szczegół, który można nadrobić. Pięknie podane, ciekawe danie. Dopracowania wymaga nieco Przepiórka w sosie cytrynowym na pieczonym fenkule i karmelizowanej cebuli do tego mus z selera z migdałami (42 zł). Trzeba jednak przyznać, że ilość pozycji w menu i sposoby podania zasługują na uznanie.
Podobno diabeł tkwi w szczegółach i to one przenoszą nas w ten fantastyczny świat kuchni francuskiej. Przyznam się Wam szczerze, że lubię ją odkrywać, bo dotąd każde z odwiedzonych przeze mnie miejsc, pokazywało inne jej oblicze. Warto bywać, warto próbować, warto odwiedzić. Świętokrzyską 34 dla ślimaków i fondue na pewno!