Siódma rano. Jadę, a na tylnym siedzeniu skrzętnie okutane różowym kocem dosypia moje dziecko. Bujam się żwawo do jakiegoś potwornie starego przeboju Toma Jonesa. Spod podłokietnika pachnie kawa - po turecku, bo do takiej mam słabość największą. Przeje...