Kolejny wypad do Warszawy, tym razem nie łączył się z dylematami, jakie miejsca odwiedzić/zwiedzić w trakcie (zawsze niesamowicie szybko uciekającego) weekendu.
Pierwszy dzień spędzamy na warszawskiej edycji konwentu tatuażu, który wypadł trochę blado na tle wydarzeń z Krakowa, czy Katowic. W dniu imprezy, w towarzystwie mżawki i zimnego wiatru, stoimy w kolejce pół godziny, ponieważ tylko w jednym okienku sprzedawano bilety. Sprzedawano je wolno.
Wewnątrz oczekiwany szum i "bzyczenie" maszynek do tatuowania. Wiele barwnych postaci przemyka mi przed oczami i co chwilę "boli" mnie na samą myśl, o bólu, który inni musieli czuć tatuując się w najprzeróżniejszych miejscach. Podkradam wizytówki z paru stanowisk, bo mimo "psychicznego bólu" mam ochotę zmierzyć się z tym fizycznym podczas własnej sesji. Mam jednak wrażenie, że wybranie ostatecznego motywu zajmie mi resztę życia.
Drugiego dnia, jako, że jedzenia w planie wypadowym zabraknąć nie mogło, odwiedzamy Soho Food Market. I jesteśmy głoooodni.
Nie ukrywam mojego zachwytu nad samym miejscem, w którym wszystko się dzieje. Ogromna pofabryczna przestrzeń, drewniany strop, betonowa posadzka i biel, jestem "u siebie".
Na stoiskach wiele znanych stołecznych knajp. Na początku ciężko mi się zdecydować na coś konkretnego, wszystko wygląda i pachnie.. i kusi.
W końcu decyduję się na kuchnie gruzińską w Mała Gruzja. Czytam opisy i prawie w każdym daniu pojawiają się orzechy.
Przepraszam, czy zrobiliście to wszystko dla mnie ? (mruga szybko powiekami)Na talerzu ląduje bakłażan z pastą orzechową, pieczarka w panierce i tartaletka z nadzieniem szpinakowo-orzechowym. Smakuje mi wszystko! Tylko, czy 5 zł za sztukę, to aby nie ciut za dużo?
Następnie ruszam do Baobabu (z kuchnią Senegalu) po krem z batatów (od dawna chciałam spróbować czegoś ze słodkich ziemniaków) i pierożki z warzywami z sosem pomidorowym. Wszystko trafione, brzuch napełniony, kubki smakowe mruczały.
Brian, którego kulinarne gusta znacznie różnią się od moich zajadał się zupą hiszpańską z duuużą ilością żółtego sera, wieprzowiną i natchosami i popędził, po dawkę cukru na stoisko z holenderskimi naleśnikami ( i średnio wysmażonymi ).
Organizatorzy zapowiadają, że kulinarne wydarzenia będą się tam odbywać cyklicznie, więc zachęcam Was do śledzenia ich fanpage'a :
Soho Food Market. Jeśli będę miała okazję, to na pewno znów się tam pojawię. Oby tylko, jak najszybciej!