Są takie momenty w życiu – kamienie milowe, które… otwierają nam oczy… albo dostarczają energii życiowej… albo zapowiadają jakiś przełom. Umacniamy się.
Praca. Rodzina. Znajomi i przyjaciele. Wszędzie towarzyszą emocje.
Szacunek. Zrozumienie. Zaufanie. Filary, na których budujemy relacje.
Budujemy, a przynajmniej staramy się i czasem… doświadczamy rozczarowań. Nie będę odkrywcza mówiąc, że jeszcze niejedno rozczarowanie przed nami! Ale wśród tych rozczarowań są takie, które głęboko zapadają w pamięć.
Moja historia z wegetarianizmem zaczęła się 6 lat temu. To nieco ponad 1/5 mojego dotychczasowego życia. Okazuje się, że to ciągle za mało, aby niektórych oswoić z tym faktem. Okazuje się, że to problem prawie dla wszystkich członków rodziny. Nigdy nie chciałam stanowić problemu i z reguły powtarzałam: nie przejmujcie się mną. Nigdy też nie miałam specjalnych oczekiwań... Ale teraz już mam…
…jedno – oczekuję t o l e r a n c j i !
…oj, sorry! …i jeszcze jedno – oczekuję, że gdy ZAPROSISZ mnie na obiad to będę mieć, czym zapełnić talerz i nie zostanę oszukana. W przeciwnym razie – zwyczajnie – NIE zapraszaj mnie wcale!
Wyobraźcie sobie sytuację następującą... Rodzina zaprasza Was na uroczystość do lokalu, zapewniając gościom kilka różnych wyszukanych potraw. Okazuje się, że wszystkie mięsne… że jedyne, co możecie sobie nałożyć to smażone ziemniaki i surówka. Jak się wtedy czułam? Hmm… Suchy ziemniak zatyka gardło, ale myślę sobie: dobrze, że jest. Patrzę w lewo, w prawo i na wprost. Mruczą sobie z zachwytu. Głodni. Pewnie, że głodni… ja też. Ale mam ziemniaka, suchego, więc zagryzam jakąś surówką. Rozglądam się ponownie … a im się uszy trzęsą – mięso takie, siakie, jeszcze inne w kurkach, rybka… od wyboru do koloru… Myślę sobie: XXI wiek… OK. Przemilczę.
Nie mija miesiąc. Rodzinne odwiedziny. Obiad. Dochodzi do mnie informacja, że zupka krem z dyni jest na wywarze warzywnym. Z wdzięcznością na twarzy mówię: doceniam. Dynia, curry i imbir – to lubię. Hmm.. Ale jednak, coś dziwnego między zębami nie daje mi spokoju. Myślę sobie: wydaje Ci się. Dostaję słoik na wynos. Odgrzewam zupę w domu, przelewam do talerza. Coś pływa, wyciągam więc i przepłukuję - niewielki kawałek kości ostrej i jakaś chrząstka. Co robię? Wylewam zupę do kibla i… krzyczę! Krzyczę w zaciszu domu i ku..a nie wierzę!
Rodzina. Zaufanie...
Na koniec - miłość. Gdzie ona? Nie wiem.