Mało kto wie, że ten rodzaj zrazów wywodzi się właśnie z Wielkopolski. Wołowa rolada podawana w towarzystwie pyz i modrej kapusty gotowanej. Chodź wydaje się to danie pracochłonne i skomplikowane wcale takie nie jest.
Mięso mocno rozbijamy przez folię, każdy kawałek nacieramy solą, pieprzem i zmielonym kminkiem. Z jednej strony smarujemy musztardą, na to kładziemy plaster boczku, kawałek ogórka kiszonego, kostkę chleba i plaster cebuli. Zwijamy w rulon, nie używam nitki ani wykałaczek, ale czasem się zdarzy, że za dużą mamy lukę i wtedy małymi wykałaczkami "spinamy" mięso :) Obtaczam delikatnie w mące, tak by ładnie się mięso skleiło i obsmażam zrazy na rozgrzanej patelni. Następnie duszę pod przykryciem 40 minut, razem ze śliwkami i kilkoma gałązkami tymianku. Jeśli nie masz świeżego oczywiście może być suszony, około pół łyżeczki. Podałam z pyzami i tym razem białą zasmażaną kapustą. Powstałego sosu nie musiałam redukować, ani zaklepywać był idealny i przepyszny. Ciemny pieczeniowy sos, taki prawdziwy jak u mamy albo babci. Taki jak kiedyś, lekko słodki od śliwek, wytrawny od tymianku i kminu, idealny. Powrót do lat dzieciństwa, kiedy takie obiady jadało się tylko od święta. Dziś szeroki dostęp do produktów pozwala Nam poczuć się na co dzień jak od święta :) A wy jakie zrazy lubicie?