Dziś pora na wpis nostalgiczny. Postanowiłam wziąć udział w akcji kulinarnej "Smaki dzieciństwa". Zastanawiałam się, który ze słodkich wypieków mógłby kojarzyć mi się z tym tematem. Jakieś drożdżowe ciasto? Pyszny sernik, tort, makowiec, kołacz, ciasteczka, biszkopt owocowy? Na blogu zamieszczałam już kilka przepisów, które dotyczyły zapomnianych smaków kojarzących mi się z pewnymi miejscami, sytuacjami zapamiętanymi z dawnych, dawnych czasów. Kluski na parze - przedszkole, kruche wyciskane ciasteczka - odpusty. Doszłam do tego, że powinno być to coś, co kojarzy się z domem. I tu powstał pewien problem. Ale również i błyskawiczne rozwiązanie. Otóż moja mama ciasto upiekła - o ile mnie pamięć nie myli - RAZ. To znaczy ja ten raz pamiętam do dzisiaj. Był to właśnie murzynek. Zapytałam ją kilka dni temu, czy faktycznie było to jeden raz. Twierdzi, że było to kilka razy, ale ja pamiętam tylko ten jeden. Otóż nie mogę powiedzieć o sobie, że wywodzę się z rodziny z kulinarnymi tradycjami. Często czytam na blogach, że autorzy/autorki od lat zajmują się gotowaniem i pieczeniem, zamiłowanie do wypieków mają "wyssane z mlekiem matki", a choć rodzice nie mieli czasu na gotowanie, to w sobotę zawsze było domowe ciasto. Pozostają jeszcze babcie. Nie - od razu napiszę, że nie pamiętam żeby moje babcie coś piekły. Kluski śląskie owszem, pierogi, nawet makaron, ale ciasta żadnego nie pamiętam. Nie żebym narzekała. Po prostu rodzice mieli zupełnie inne zajęcia i pasje, nie związane raczej z kuchnią w najmniejszym stopniu. Z mamą czas raczej spędzałam na oglądaniu filmów, chodzeniu do teatru, czy innych "wyjściach" bardziej niż zajęciach domowych. Tato do "garów" nigdy się nie mieszał, za to pasjonują go samoloty :) I tak, do niedawna nie wierzyłam, że ja sama coś dobrego mogę w kuchni wyczarować. Dopiero mąż wprowadził mnie w tajniki gotowania, a jeśli chodzi o pieczenie dochodziłam do wszystkiego sama, i dalej się uczę. Gdzieżbym jeszcze kilka lat temu wiedziała czym się różni kruche ciasto od drożdżowego, do czego się używa białek, kiedy można dodać margarynę, a kiedy lepsze jest masło. Właściwie zaczęłam pisać tego bloga bo sama nie wierzę, że mi takie dobre wychodzi ;)
Murzynek:
3/4 szklanki wody
1,5 szklanki cukru (dałam ćwierć szklanki mniej, nie lubię bardzo słodkiego)
1 cukier waniliowy (lub pół rdzenia laski wanilii)
3 kopiaste łyżki kakao
200 g margaryny
4 małe jajka (lub 3 duże)
2 szklanki mąki
1 czubata łyżka proszku do pieczenia
Podgrzać w garnku wodę, dodać cukier, kakao, wanilię, margarynę. Zagotować mieszając dokładnie, najlepiej trzepaczką. Odlać pół szklanki na polewę. Resztę schłodzić, wymieszać z jajkami, mąką i proszkiem do pieczenia. Wylać ciasto do keksowej formy. Piec w 170 C 40 min. Po tym czasie przełożyć na dolny poziom (można ciasto posmarować z wierzchu wodą, będzie lekko chrupiące) i piec kolejne 20 min. Warto przed wyjęciem ciasto sprawdzić patyczkiem. Ja tym razem wylałam ciasto do mniejszych foremek, żeby zrobić takie mini murzynki więc piekłam je tylko 35 min.
Jeżeli część na polewę wyszła nam za rzadka można ją jeszcze przed schłodzeniem trochę odparować podgrzewając w garnku. Po ostudzeniu ciasta i polewy, pokryć nią naszego murzynka. I najważniejsze. Nie zapomnijmy wylizać garnka, w którym podgrzewaliśmy naszą kakaową masę.