Pracowicie.
Nie mam czasu nawet w spokoju zjeść śniadania, bo ciągle coś robię. Projekt na fizykę, niemiecki, sprawdziany, kartkówki...czy Wy też macie taki nacisk w szkole? Obiecali nam luzy po egzaminach, a do tej pory ich nie doświadczyłam.
Takie zalatane dni, bez chwili spokoju, chętnie umilam sobie dobrą czekoladą. Najlepiej żeby była to czekolada z wyższej półki i taka, która zawiera niezłą dawkę kakao ;) Dziś o Lindt z nutą czekoladowej goryczy.
Czy mnie zaskoczyła? Zapraszam!
Skład:
Wygląd: Zacznę od opakowania, które swoją tajemniczością, zmysłowością i elegancją, od razu mnie zachwyciło. Jest piękne, takie dopracowane i ...zakochać się idzie ;) Ponad to widać na nim cudownie kuszącą kostkę wypełnioną sosem i musem czekoladowym. Czekolada w czekoladzie, istne #foodporn :D
W tej czekoladzie nawet wkurzające sreberko mnie nie zniechęciło, bo po samym otwarciu kartonika woń czekolady była obłędna.
Kostki są duże, ciemne i każda ma wytłoczone logo firmy.
Smak: Słodko z nutą wytrawności - to główne cechy tej czekolady. Moim zdaniem gdyby zawartość kakao była większa to tylko spowodowałoby to wyższą ocenę i lepsze doznania smakowe. Sos jest dobry, nie wylewa się i to chyba najsłodszy element. Potem jest mus...no właśnie z nim trochę dali ciała, bo niby jest, ale go nie ma. Mus kojarzy się z lekką jak obłoczek pianką, a nie ciężkim ulepkiem (ale smacznym, bardzo!). Podchodzi mi trochę pod brownie, ale to moje osobiste skojarzenie. Patrząc na smak, wybaczam ten mus, bo to jedna z lepszych Lindt'ów jakie jadłam.
Polecam!
Podsumowując:
10/10
Cena - 14 z hakiem, Piotr i Paweł, Alma
Czy kupię ponownie? - Tak