co jadłam w Stanach? nie, nie jadłam tylko sałaty.
jadłam tanio, prosto, a pożywnie. nie było czasu na gotowanie, nie było na to chęci, a najłatwiej było po prostu wziąć kiść bananów, torebkę brzoskwiń i kupić pudełko lodów- nie istniało nic lepszego przy 42 stopniach celsjusza nad basenem.ale jednak po pewnym czasie tęskni się już za miską sycącej zupy, a ja kilka razy przypomniałam sobie w takim momencie o aparacie, chociaż zwykle leżał gdzieś w kącie. ale może tymi kilkoma zdjęciami dam radę przekonać kogoś, że w Stanach da się zjeść tanio, wegańsko, a do tego zdrowo. no, może zdrowo to nie zawsze
cudowną stroną Ameryki jest to, że w zwykłym markecie dostępne są rzeczy, których u nas trzeba szukać w orientalnych sklepach, a wciąż cieżko będzie dostać świeży produkt. i tak oto zajadałam się na przykład jackfruitami, rambutanami, longanami, kapustą pak choi, chińskimi brokułami, okrą, czy też spróbowałam duriana. zakochałam się w świeżym silken tofu, takiego samego nie udało mi się kupić w Polsce. przetestowałam też różne wegańskie ciekawostki- kiełbaski, burgery, sery, bekony, dziesiątki fake-meatów. jedne w stylu meksykańskim, inne określone jako ‘polish style’, przeznaczone na grilla czy z włoskimi przyprawami. chorizo, salami, kotlety z quinoa, ‘mięsa mielone’ do tacosów i setki rodzajów tofu. jedne mniej, inne bardziej udane, ale trzeba to przyznać- półki w amerykańskich sklepach uginają się od tych dziwacznych poduktów. a ja i tak- wolę prosto, bez tych przetworzonych cudów. chociaż spróbować zawsze warto.
makaron z sosem pomidorowym, czerwoną fasolką i parmezanem z płatków drożdżowych i migdałów- odkrycie sezonu!
słodki ziemniak z masłem orzechowym (a raczej całym morzem masła) i cynamonem.
zjadłam tu jakieś 6 różnych rodzajów słodkich ziemniaków- od tych z czerwoną skórą i bialutkim wnętrzem, poprzez zupełnie żółte, kończąc na tych klasycznych, znanych u nas batatach.
dahl z czerwonej soczewicy z warzywami (marchewki i papryka) i płatkami drożdżowymi. mój fast-food na czarną godzinę, nawet w Polsce
zabrane do pracy: kasza jaglana z resztą powyższego dahlu i dużą ilością czosnku
pieczone ziemniaki: red skin, złote baby yukon i fioletowe. w ziołach, czosnku i oliwie
hotdogi olbrzymy: 'polish style vegan sausage', musztarda, sałata, pomidor, cebulka i dmuchana buła. jedzone w pracy, bo obok basenu stały cztery grile
w gościach- hummus, dolma, oliwki, pikle. gdzieś z tyłu tortille i krakersy, do hummusu
amerykańscy znajomi, z którymi ucztowaliśmy wieczorami zawsze dbali, żeby na stole znalazło coś dla mnie. i na przykład na grillach dostawałam grillowane grzyby portobello z oliwą i czosnkiem, bakłażany, cukinie; na wieczorze meksykańskim do tacos zamiast mielonego mięsa dla mnie była 'sałatka' z nikli indyjskiej, cebuli i kolendry, na kolacji japońskiej jadłam zupę miso i sushi z awokado, oshinko albo inari- ze smażoną skórką tofu; a kiedy po prostu siedzieliśmy sobie i gadaliśmy, ja zamiast talerza z kiełbaskami dostawałam pieczone na chrupiąco w ziołach i oliwie kalafiory, brukselki czy brokuły. dużo z tych rzeczy przeniosłam do swojej kuchni.
ryż z suszonymi pomidorami, groszkiem, ciecierzycą, olejem rzepakowym z Polski i nieaktywnymi drożdżami
potrawka z zielonej soczewicy, groszku, pomidorów
chiński ryż smażony: z marchewką, mini kukurydzą, water chestnut (po Polsku to podobno "ponikło słodkie", komuś to coś mówi?), edmame, chińskim brokułem i string beans
drożdżówki z dżemem borówkowym i kruszonką na oleju kokosowym
a tu profity z tego, że zaprzyjaźniłam się z farmerem- cotygodniowe dostawy owoców. mówiąc dostawy, mam na myśli kilanaście lub kiladziesiąt kilogramów chińskich brzoswiń, chińskich gruszek, brzoskwiń ufo. żyć nie umierać, tylko nasza lodówka była za mała
znów po chińsku: smażona kapusta pak choi, świeże grzyby shitake, zwykła kapusta, kiełki, imbir, ryż
ryżowe naleśniki nadziane tym, co w pudełku powyżej. podany z sosem śliwkowym
a tu ratunek w momencie tęsknoty za dobrym, polskim chlebem- domowy chleb na piwie, jedzony z olejem rzepakowym.
kimchi, czyli tradycyjna koreańska kiszonka na ostro, której pudełko dostałam od naszej 'koreańskiej mamy'. i w końcu dobry sklepowy chleb, który udało się znaleźć w Whole Foods.