w Poznaniu też byłam. mimo, że obudziłam cały Kraków alarmowaniem, że po Wrocławiu pora na niedzielę w Krakowie, jakoś Poznań zawsze mi będzie bliższy, nie tylko dystansowo. tak więc zamiast porannej kawy na Kazimierzu, mruczenie kota w Poznaniu.
we Wrocławiu znalazłam kawiarnię, w której czułam się jak u siebie. jeśli miałabym mieszkać w tym mieście, to tylko i wyłącznie przy Cafe Rozrusznik. tak, żeby móc zaczynać każdy dzień od celebrowania życia nad filiżanka dripa. przy głosie Niny Simon z gramofonu. już prawie miałam rozwodzić się nad swoim rozczarowaniem, bo prawie do samego wyjazdu z Wrocławia jedynym krasnalem, którego spotkaliśmy, był o ten, na takim skwerku z maryjkami.
w Łodzi jeździłam po fabrykach tkanin i okazuje się, że znalezienie odpowiednich grochów na kawałku bawełny wcale nie jest łatwe. nauczyłam się też jednego: soundtrack w samochodzie powinien mieć dwięcej niż jedną płytę Beirutu i jedną Jose Gonzalesa. nawet one potrafią się znudzić
w ciągu kilku dni zdążyłam odwiedzić tyle kawiarni, knajp, barów, że mój żołądek nadal jest na mnie obrażony. zjadłam tyle litrów lodów, że nawet chyba nie pamiętam wszystkich smaków. Beza-krówka łódźka, Tralalala, Polish Lody, Baldino wrocławskie, bezimienna budka w Gnieźnie, a w Poznaniu lody molekularne w Marinie i Kolorowa. czy w moich żyłach płyną już lody? w Poznaniu wrócę do Je susa. pójdę na wino, bo wino wegańskie to wcale nie taka oczywista sprawa. a jedzenie, w takich okolicznościach, to sprawa drugorzędna.
w Łodzi w Drukarni wspaniałe pieczywo, w Owoce i Warzywa pierwsza moja kawa z Czarnego Deszczu, a w Zbożowej hummus pomarańczowy jak słońce. a właśnie, słońce! pójdzcie do Spalonych słońcem. i jeśli lubicie wytrawne drinki zamówcie martineza. jeśli barman wam go zrobi to znaczy, że dobry ze mnie nauczyciel. a swoją drogą, film, którego tytuł jest nazwą tego baru- przepiękny.
we Wrocławiu poza Rozrusznikiem (który chwalić w niebiosa będę za każdym razem, kiedy tylko wypowiem tą nazwę), zapamiętam Machinę Organika. w zasadzie nie za jedzenie, które nawet nie urzekło, ale za piękne płytki na ścianach. no i Dobra karma, gdzie w mikroskopijnym lokalu trafiliśmy na wesele. mogłabym tam wyprawić wesele.
jestem wdzięczna, że w tylu miejscach są osoby, których spotkanie tak bardzo mnie cieszy. i chyba z wzajemnością.
a wiecie, że z Poznania do Warszawy jedzie się autostradą wolności? to był weekend wolności właśnie.
p.s. to był wyjazd bez aparatu. lekko na ramieniu, ciężko na sercu, nigdy więcej!