Chociaż zupełnie nie potrafię pisać postów praktycznych, bo jestem raczej z tych, co słuchają niż mówią, to podejmuję się tego. Wyprawa taka jak ta na Islandię wymaga dobrego przygotowania i chociaż nasza była raczej dziełem przypadku, pełna błędów i mało przemyślana, Wy możecie uniknąć naszych błędów. Dlatego dzielę się tymi formalnościami, zamiast jak zwykle tym, co siedzi mi w głowie, sercu.
Zacznijmy więc od samego początku.
Bilety. Jakieś 60% czasu spędzonego w internecie spędzam na wyszukiwaniu tanich lotów. Kiedy zdecydowaliśmy się, że w tym roku Islandia jest punktem do zrealizowania polowałam na bilety już w kwietniu. Opcji na dotarcie na Islandię jest kilka: prom, który płynie 48 godzin, loty przesiadkowe, samolot linii WOW Air, który leci bezpośrednio do Reykiaviku, a także Wizzair, który uruchomił lot z Gdańska na samą wyspę. Szczęście mieliśmy takie, że dokładnie tego dnia, kiedy stwierdziłam: dobra, kupujemy bilety! pojawiła się promocja na stronie przewoźnika i w cenie jednego biletu dostaliśmy dwa.
Na tak długą podróż koniecznym było dokupienie bagażu rejestrowanego- kupiliśmy jeden na trzy osoby, mój bagaż podręczny stanowił plecak wypełniony zupkami chińskimi i orzechami, drugi bagaż podręczny to śpiwory w reklamówce. Jako bagaż rejestrowany zabraliśmy ogromny, górski plecak ze stelażem, w którym wylądowały wszystkie ubrania, narzędzia, kuchenka, płyny powyżej 100ml, namiot. Podsumowując- za lot w dwie strony, z bagażem rejestrowanym, w szczycie sezonu zapłaciłam 600zł. Da się oczywiście znaleźć lot tańszy, jednak nie w samym środku wakacji.
Jedzenie. To była jedna z niewielu rzeczy, którą przemyśleliśmy przed wyjazdem i którą całkiem dobrze przygotowaliśmy. Podróżując 3 tygodnie autostopem, z kilkunastoma kilogramami bagażu na plecach, wędrując dziesiątki kilometrów dziennie w ciężkich warunkach musieliśmy stale dostarczać energii. A weganin na Islandii nie ma łatwo, owoce i warzywa to towar luksusowy, głównymi składnikami diety tubylców są mięso, ryby i słodycze, głównie te na bazie lukrecji z żelatyną i mlecznej czekolady. I tak wiedząc, że będę skazana na oreo, chleb i płatki owsiane z rodzynkami, jedzenia wzięliśmy sporo. Jest to też świetny sposób na zaoszczędzenie, bo niestety na Islandii żywność, jak wszystko inne, jest bardzo, bardzo droga.
Planując zabrać jedzenie trzeba wziąć pod uwagę, że będziesz dźwigać je ciągle, nie mogą więc być to ciężkie rzeczy. Nasza lista wyglądała tak:
-20 czeskich zupek chińskich bez glutaminianu sodu
-20 kiśli błyskawicznych
-4,5kg orzechów- migdałów, nerkowców, włoskich, brazylijskich
-słoik masła orzechowego
-dwa słoiki domowego dżemu
-makaron ryżowy błyskawiczny
-dwa opakowania makaronu soba
-8 pasztetów i paprykarzy wegańskich
-2kg daktyli
-kilka batonów Flapjack- bardzo sycące i energetyczne
-kilka jabłek
-owsianki instant Nesvita- jeden smak nie zawiera mleka w proszku
-1kg płatków owsianych (które wystarczyły na jakieś 5 śniadań, bo owsianki robiliśmy naprawdę duże)
Apteczka:
moja apteczka zarówno na co dzień jak i podczas wyjazdu jest niewielka, korzystam z jak najbardziej naturalnych metod i właściwie te mnie jeszcze nigdy nie zawiodły.
-wapno
-witamina C
-olej kokosowy
-zasypka na rany Dermatol
-opaski elastyczne
-plastry, dużo plastrów
-gazy jałowe
-koc termiczny
-sztuczny lód Icemix- spray mrożący na skręcenia, zwichnięcia
Kosmetyki. Lista moich kosmetyków jest również bardzo krótka. Nie jest to kwestia tylko tego, że na co dzień korzystam jedynie z wody różanej, jednego kremu i wody termalnej, ale tego, że w warunkach survivalu nie potrzeba nam dużo.
-pasta do zębów
-szczoteczka do zębów
-mydło
-bardzo małe opakowanie szamponu
-suchy szampon, którego właściwie nie użyłam
-krem- najlepiej uniwersalny, i do twarzy i do ciała
-krem z filtrem- ostrzegam przed spalonymi nosami i karkami, bo to one wystają zza kurtek i czapek
-coś do nawilżania ust- wiatr je bardzo wysusza
-nawilżane chusteczki
Ubrania. Tutaj można także ograniczyć się do minimum. Każda kolejna para spodni z każdym dniem będzie nam coraz bardzie ciążyć w plecaku, a atuostopowanie to nie rewia mody- możesz wyglądać jak śmieszny turysta, jak narciarz albo jak włóczykij- najważniejsze, żeby było Ci ciepło i wygodnie. Ja zabrałam:
-leginsy sportowe, z grubego materiału
-ciepłe dresy
-7 par majtek
-7 par skarpet- grubych i długich
-2 pary grubych skarpet do spania
-4 tshirty
-termoaktywna bluzka na długi rękaw
-2 grube bluzy
-wodoodoporną kurtkę snowboardową
-czapkę, szalik, rękawiczki
-buty trekingowe- ja zabrałam stare, wysłużone Timberlandy. Zapomnijcie o kupowaniu nowych butów, muszą być to takie, w których przeszliście już sporo i wiecie, że nie zaskoczą was obtarciami
-buty sportowe
-ewentualnie buty do chodzenia w wodzie, rzeki miewają bardzo skaliste dna
-ręcznik z mikrofibry
Z rzeczy praktycznych:
-namiot
-karimata
-śpiwór- gruby, przystosowany do niskich temperatur w granicach 0*C
-power tape
-lina, sznurek
-igła i nitka
-kuchenka gazowa
-zapalniczka, krzesiwo i hubka, zapałki
-menażka (moja składała się z dwóch misek różnej wielkości oraz przykrywki, która służyła też za talerz)
-sztućce
-kubki metalowe
-dobry, ostry nóż lub scyzoryk
-otwieracz do wina ;)
-aparat, 3 klisze- dwie kolorowe, jedna czarno-biała
-mapa- z dokładnie zaznaczonymi rodzajami dróg. I wszystkimi wodospadami!
-karty! na długie wieczory. Ja dźwigałam też książki, ale mi bez książek jest ciężej, niż z nimi.
Nie ignorujcie żadnej z tych rzeczy. Igła i nitka mogą wydawać się głupie, ale nie zajmują prawie wcale miejsca, a nam okazały się niezbędne. Tak samo power tape, która uratowała nas w wielu sytuacjach, skleiła buty, plecak, namiot (co widać na zdjęciu). Latarka na Islandii w lipcu jest zbędna- przez całą dobę było jasno, bardziej polecam zabrać opaskę na oczy dla tych, którzy mają problemy ze snem.
Namiot musi być z tych na ekstremalne warunki. Z porządnym tropikiem, nieprzemakający, nie namiot za 300 złotych, bo taki nadaje się do spania na plaży w Chorwacji (taki właśnie widzicie na zdjęciu, ale o tym opowiem kiedy indziej). Weźcie też facetów, którzy codziennie będą ten namiot rozkładać, nawet w najgorszym deszczu ;)
Niech was nie zwiedzie to, że są wakacje- czapka i szalik na Islandii są koniecznością.
Do przygotowywania ciepłych posiłków zabraliśmy starą, peerelowską kuchenkę gazową na butle kartuszowe . Przez trzy tygodnie codziennego gotowania wykorzystaliśmy dwie butle- większą, 500g i mniejszą, 250g. Koszt razem to około 2.500ISK, czyli około 70 złotych. Dostępne są na prawie każdej, większej stacji benzynowej. To był chyba najlepszy zakup podczas całego wyjazdu- codziennie rano jedliśmy ciepłe śniadanie- zazwyczaj owsiankę z dżemem, rodzynkami albo po prostu cukrem, a wieczorem grzaliśmy wodę na zupki chińskie albo makaron soba, kisiel na deser,
Wbrew temu, co można przeczytać na forach dotyczących Islandii możliwe jest kupienie islandzkiej waluty przed wylotem- na przykład w kantorze w warszawskiej Arkadii- nie jest to konieczne, bo praktycznie w każdym miejscu możliwa jest płatność kartą, nawet w najmniejszych sklepikach są terminale.
Zabierzcie też mapę. Nie można liczyć na smartfony, przemierzając setki kilometrów bezkresu. Przez większość czasu nie było możliwości naładowania telefonu, a GPS nie radził sobie z wiatrem, mgłą, deszczem. Nic nie równa się dobrej, papierowej mapie. Z przewodnika nie korzystaliśmy- najlepszym przewodnikiem są moje stopy i ludzie, których spotykam na drodze.
I to by chyba było na tyle z kwestii organizacyjnych. Łatwe, prawda? Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przeżyć to, co my przeżyliśmy. Wystarczy trochę oszczędzić, 10 razy zrezygnować z nowej bluzki, butów czy imprezy w klubie. Nie bać się albo uśpić strach. Namówić do podróży osobę, przy której czujesz się pewnie i bezpiecznie. Kupić bilety i czekać na wylot.
Za jakiś czas wrócę z naszą trasą podróży. Z opowieścią o tym, jak miała wyglądać, a jak życie zweryfikowało naszą drogę. Jak było ciężko i pięknie. Jak bardzo Islandia rozbudza głód natury. Zaspokaja go i rozbudza jednocześnie.