
Karczma Dunajec w Krościenku nie wyróżnia się niczym spośród innych przydrożnych barów, czy restauracji. Menu standardowe, kotlety, pierogi, golonka, frytki itp. I nie pisalibyśmy o tymże zajeździe, gdyby nie zabawna i lekko żenująca sytuacja, która miała tam miejsce. Ale po kolei.
W Krościenku znaleźliśmy się w ubiegłą sobotę po drodze z Nowego Targu skąd wracaliśmy po południu po warsztatach z dzieciakami. Nie chcieliśmy jechać Zakopianką, a poza tym pasowało nam wpaść do Nowego Sącza. I tak znaleźliśmy się przejazdem w Krościenku. Karczmę Dunajec poleciła nam pani, która przy drodze sprzedawała sery (bardzo dobre zresztą), a w zasadzie tamtejszą kwaśnicę. No i zaszliśmy tam na kwaśnicę i nie tylko.

Ceny bardzo przystępne. Zamówiliśmy tatara, żurek, kwaśnicę, schabowego z frytkami, schabowego w wersji lux, czyli z boczkiem i serem z opiekanymi ziemniakami oraz golonko z ogórkiem kiszonym. Pierwszy wjechał tatar z żółtkiem „finezyjnie” podanym w koniakówce i polanym sosem balsamicznym. I tu jest zgrzyt, otóż tatar smakował i wyglądał jak gotowy tatar znanej firmy, sprzedawany za 6 zł w popularnym dyskoncie z czerwonym owadem w czarne kropki w logo. I w sumie nie był ten tatar najgorszy, ale sorry… gdybyśmy chcieli tatara „z wora” to kupilibyśmy go w sklepie za połowę karczmianej ceny. Dzięki Bogu, że w Karczmie Dunajec ten tatar kosztuje tylko 12 zł, bo gdyby był droższy, to byłby naprawdę wkurw, że ktoś każe nam srogo przepłacać za gotowego tatara. Zapytaliśmy pani kelnerki, czy mamy rację co do tatara. Odparła, że nie wie skąd on pochodzi i, że zapyta w kuchni, po czym zniknęła, a nasz stolik zaczęła obsługiwać inna dziewczyna, która mocno zmieszana oznajmiła, że tatar nie jest gotowcem, że kazano jej powiedzieć, że szef takie mięso kupuje. I tego już było za wiele, za dużo tego kupowanego tatara zjedliśmy w kryzysowych momentach, żeby na szybko uzupełnić białko, żeby nam ktoś wmawiał, że jest to tatar z dobrego mięsa, robiony na miejscu. Następnie na naszym stole pojawił się żurek. Warto nadmienić, że tatara i żurek zamówił Paszczak, więc on już miał swoje dwa zamówienia, a ja… cóż… jak do tej pory tylko o herbacie…

Żurek był dziwny, bardziej, jak chrzanowa z bardzo niskiej jakości kiełbasą, ale w sumie nie był zły. Potem wjechał schabowy z frytkami Wojtka i tutaj tylko powiem tyle, że wszystko smażone na dawno nie zmienianej fryturze. I wtedy tadam! Wjechało w końcu, coś, co ja zamówiłam i Proszę Państwa nie była to moja kwaśnica, ale golonko.

Miałam ochotę zapytać panią kelnerkę, czy w domu, też jada drugie danie przed zupą, ale się powstrzymałam, bo nie wiadomo, czy nie dostałabym jakiegoś dodatku do zupy 