W dniu urodzin jest tylko jedna rzecz ważniejsza niż tort.
Jest nią tort spełniający dziecięcie marzenia.
Tort na widok, którego miał ten błysk w oku, a źrenice momentalnie rozszerzyły się. Tort, w który od razu chciał wsadzić paluszka i go spróbować. Tort, który wywołał najpiękniejszy dziecięcy uśmiech, spontaniczny, ten z efektem WOW! Tort, który wypełnił serce matki nieopisaną radością połączoną z dumą, spełnieniem, a... aż brak mi słów. Ale jeśli sama jesteś mamą, wiesz o czy mówię.
Tort, który przyprawił mnie o zawrót głowy, pozbawił kilku paznokci i skrócił jeszcze bardziej bezsenne noce. Na samą myśl o jego wykonaniu padałam. Ale wstałam w piątek rano, poprawiłam koronę i udałam się do najbliższego sklepu po spód.
Jakkolwiek upokarzająco zabrzmiało to
ostatnim razem, powtórzę. Czuję niewytłumaczalny strach przed pieczeniem biszkopta. Zamiast stresować się i wróżyć "wyjdzie- nie wyjdzie", zaoszczędzoną energię i czas wykorzystałam na znalezienie smaku tortu. Póki co stałam jak ten gamoń w sklepie ze spodem w ręku, który sam się przecież nie wypełni.
Tort Pirata Kapitana. Z czym to się w ogóle je? Okręt, morze i piraci. Obowiązkowo. A jak kapitan, to przepaska na oku i szabla. Płyną na wyspę pełną skarbów. Na wyspę gdzie w końcu odpoczną, po całym dniu rabowania. I napiją się rumu albo innego drinku w kokosie. Kombinuj matka, kombinuj.
I wykombinowałam. Boszzz! Jakie to proste, pyszne przy okazji i jak na moje możliwości efektowne.
Spójrz!
Wszystko zaczęło się od świeczek, a potem poszło już lawinowo.
Kokosowa bita śmietana, mus z ananasa i sok z pomarańczy, bo żadne inne owoce nie oddają tak klimatu wyspy. Żółta plaża, kiedy okazało się, że nie ma niebieskiej posypki na morze. Które znacznie lepiej przezentowało się z jagodowej galaretki.
I mamy to! Uwielbiam te moje chwilowe przebłyski kreatywności. Teraz wszystkie uśmiechnięte emotikony są nasze!