W Norwegii dzieci na swoją pierwszą wizytę do dentysty wybierają się w wieku trzech lat. Czy to nie za późno, jak ona wygląda i jaką wyniosłam z niej nauczkę i naukę na przyszłość (czytaj przyszłość Bejbi)?
Jak przez mgłę pamiętam okresowe kontrole w przychodni i naukę mycia zębów jakimś specjalnym płynem. Z sentymentem śmigam językiem po mojej pierwszej (amalgamatowej!) plombie i wspominam naklejkę dzielnego pacjenta z wiewiórką, którą dostałam. Było to w podstawówce. Dentysta w małej mnie nigdy nie budził lęku. Co z wiekiem absolutnie się nie zmieniło. Może nie pałam do niego miłością, ale równocześnie nie traktuję go jako traumy.
Bardzo zależało mi, aby i Gizmo miał dobre skojarzenia z gabinetem dentystycznym od samego początku. Strachu przed dentystą nie dziedziczy się przecież w genach. Wyrabia się go głupim straszeniem, a potem zdziwienie, że dziecko się boi. Dlatego zapobiegliwie zaraz po otrzymaniu zaproszenia na kontrol rozpoczęliśmy oswajanie Gizmola z sytuacją. U nas wystarczyły rozmowy, wspólne czytanie książeczek i oglądanie bajek edukacyjnych. Zęby myć umie, czasem grymasi, ale które dziecko tego nie robi.
Ale, ale... nie będę ściemniała. Pierwszej kontroli bałam się jak cholera! Być może dlatego, że w pamięci nadal miałam scenę jaką urządził u pediatry, kiedy nie chciał otworzyć buzi do badania, a osłuchany został przez bodziaka, bo o podkasaniu nawet nie było mowy. Dlatego doznałam szoku, kiedy lekko zmieszany przekroczył prób gabinetu, skinieniem spod byka "powiedział" dzień dobry, paluszkiem wskazał na fotel i nim się obejrzałam, wskoczył na niego. - Ikkje biała. Powiedział z uśmiechem, co w jego mieszanym języku oznacza, że fotel nie był jak w książeczce, biały.
Uff! Otarłam pot z czoła.
Pierwsze badanie jest zwykle wykonywane przez higienistkę stomatologiczną (tannpleie)
Potem było już tylko lepiej! Po krótkim wywiadzie (imię, nazwisko, alergie) pani pielęgniarka zapytała mnie czy Gizmol rozumie po norwesku. Następnie miłym, aczkolwiek stanowczym wzrokiem posadziła na krześle. E-he, zrozumiałam. Miałam uspokoić emocje, aby swoją nadgorliwością nie utrudniać jej kontaktu z pacjentem. Sprzymierzeni tajnym paktem rozpoczęli badanie, które ja wyczytałam z jej ruchów.
Zapoznała go z narzędziami, których zamierzała użyć do badania. Pozwoliła potrzymać lusterko, na paluszkach pokazała, do czego służy zgłębnik (to to z ostrą końcówką, brrr!), przejechawszy nim delikatnie po paznokciach, wyjaśniła, że to samo zrobi na ząbkach i też nie będzie bolało. Bo na paluszkach przecież nie bolało ;)
- A teraz pokaż, jak robi lew.
- Aaaaaaa...
I przeszła do przeglądu małej paszczy. Oceniła stan dziąseł i ząbków. Sprawdziła czy wszystkie się odliczyły i czy prawidłowo układają się w szczękach. Po czym zaczęła smarować czymś kremowo- białym niektóre z nich [jak się później okazało (niestety!) wykryła plamki próchnicze, a leczenie ograniczyło się do zaimpregnowania zębów fluorem].
Koniec. Całość nie trwała dłużej niż 10 minut. Teraz czas na nagrodę dla dzielnego pacjenta i zalecenia dla mamy.
✔ Regularne mycie zębów, co najmniej dwa razy dziennie (koniecznie po każdym słodkim posiłku i po kolacji)
✔ Mycie zębów dziecka, bowiem mała motoryka nie jest jeszcze na tyle wyrobiona, aby rączka dotarła szczoteczką w trudno dostępne miejsca (co nie oznacza całkowite wyręczanie go w tej czynności)
✔ Stosowanie pasty do zębów z odpowiednią do wieku dziecka zawartością fluoru
✔ Dodatkowa fluoryzacja ząbków poprzez podawanie tabletek fluorkowych
✔ Jeśli gaszenie nocnego pragnienia to tylko wodą
✔ Ograniczenie spożywania słodyczy i słodkich napojów do minimum, bowiem nie ilość, a częstość podjadania ma zgubny wpływ na zęby (stąd w norweskiej praktyce funkcjonują słodkie soboty "lørdagsgodt")
Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. Jeśli tak, to krzycz w komentarzu.
Wyszliśmy. Z jednej strony cieszyłam się, że tak gładko nam poszło. Z drugiej zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Przecież dbamy o higienę jamy ustnej i nawyki żywieniowe zgodnie z wytycznymi. Z ciekawości przejrzałam strony poświęcone temu tematowi i z przykrością stwierdzam - to, że dziecko szczerzy się pięknym uśmiechem, prezentując dwa rzędy równiusieńkich i białych ząbków nie oznacza, że próchnica nie czyha tuż za... górnym siekaczem. Spodziewałabyś się, bo ja nie?! Niestety
próchnica zębów mlecznych to taki przyczajony tygrys, ukryty smok.
Skąd się bierze próchnica zębów mlecznych i dlaczego jej nie zauważyłam?
Szperałam dalej i głębiej, aż trafiłam na pojęcie
próchnicy butelkowej. Dowiedziałam się m. in, że ulubionym miejscem do jej powstawania są wewnętrzne powierzchnie górnych siekaczy [identycznie jak w naszym przypadku], czemu pierwsze zmiany łatwo przeoczyć [zwykle zaczyna się od matowienia ząbków] albo zbagatelizować, biorąc je za przebarwienia [#złamatka]. Koniec końców poskładałam fakty do kupy i wyszło mi, że Gizmol próchnicy mógł nabawić się od używania kubków niekapków i picia przez słomkę [strumień zasysanego płynu obmywa dokładnie ww. miejsce]. Już oczyma wyobraźni wyrzucałam niekapki z kuchennej szafki. Bejbi na pewno nie będzie z nich piła, gadałam do siebie w myślach. I koniec zasypiania z głową w talerzu.
Tylko to na nic.
Nie pozwolę ja, pozwoli ktoś inny. Nie mówię, że celowo, ale przez przypadek. Nie da się przecież stać na straży każdego zjedzonego ukradkiem cukierka. Nie da się powstrzymać babci przed oblizaniem smoczka. Jak inaczej zbadać temperaturę herbatki, nie siorbiąc jej z kubka lub ustrzec przed ugryzeniem buły przez koleżankę w przedszkolu. A widok śpiącego dziecka przy piersi... bezcenny. Spróbuj wybudzić, to nocka z głowy. Dlatego...
Zamiast popadać w paranoję, należy dbać o dobre nawyki, obserwować zęby i w porę reagować. Tyle ode mnie. Do kolejnej kontroli. Za pół roku.
Buziaki w paszczaki!