Jest sobota, 6.30 rano. Mój mózg, trenowany od 3 tygodni w ekspresowych pobudkach o 6.00, informuje resztę ciała, że już wystarczy tego spania i należy rozpocząć sobotę. Wstaję cichaczem i odpalam Facebooka na telefonie. Poprzedni wieczór szczęśliwie spędziłam w oderwaniu od świata online – kolorując tygrysa. I nie jest to jakieś szczególnie tajemnicze określenie fascynujących aktywności, po prostu wciągnęłam się w kolorowanki dla dorosłych.
Widzę jeden wpis, drugi, kolejny, widzę, że pierwszą kawę mogę już odpuścić. Po pierwsze, czytam kolejny wiadomości o wybuchu bombowym w Paryżu. Tragedia, zginęli ludzie, chaos, ludzie stracili bliskich. A po drugie? Po drugie widzę satysfakcję. Tych, którzy od tygodni piszą, że zarówno uchodźców, jak i imigrantów należy powstrzymać. Najlepiej ołowiem. I obawiam się, że to drugie przeraża mnie bardziej.
Co wspólnego ma tolerancja z terroryzmem?
Pytanie brzmi absurdalnie, prawda? No właśnie, a jednak widziałam te dwa pojęcia zestawione w jednym zdaniu. Po to tylko, żeby podkreślić, że „Wy tu sobie bądźcie tolerancyjni, aż przyjdą islamiści i wysadzą Was w powietrze. Tylko, że tu tolerancja nie ma nic do rzeczy. Moja czy kogokolwiek innego akceptacja dla faktu, że Polska czy jakikolwiek inny kraj wyrazi zgodę na przyjęcie uchodźców bądź imigrantów (niezależnie od celu ich migracji, bo uważam, że i jedna i druga grupa stopniowo do Europy będzie napływać), nie jest jednoznaczna ze zgodą na przemoc i terroryzm. Pomiędzy jednym a drugim nie ma związku. Zresztą mogłabym w tym momencie przytoczyć zamachy przeprowadzane przez organizacje takie, jak IRA, ETA, kaukascy albo czeczeńscy bojownicy. Tak naprawdę mogłabym napisać o kolonizowaniu Ameryki i wyprawach krzyżowych. Nie o to chodzi.
Dla mnie każda kolejna informacja o zamachu jest informacją o tragedii. O nieszczęściu, które dotyka ludzi. Historią o tym, jak setki ludzi w bezsensowny tracą najbliższych. I kolejną refleksją na temat tego, że nie wszyscy ludzie są dobrzy. To brzmi jak mądrość Paulo Coelho, ale tak naprawdę o to tu chodzi. W każdej grupie ludzi, niezależnie od wyznawanej religii, koloru skóry, pochodzenia, są ludzie, którzy kradną, biją swoich najbliższych, gwałcą albo zabijają.
Weryfikuj, głupcze!
Histerię związaną z ostatnimi wydarzeniami podsycają też media i wszystkie, niesamowicie „niezależne”, portale internetowe. Modą stało się zarzucanie linkami w stylu „kilkunastu wyznawców Islamu gwałci kobietę – zobacz już teraz!” czy „syryjscy mężczyźni śmiecą!!!!!111” i oczywiście każdy z nich rozprzestrzenia się wirusowo, bo idealnie potwierdza tezy, które czytelnik chce potwierdzić. Czyli takie, że jak to „bydło” przyjdzie do tej naszej pięknej Polski pełnej niewinnych, pokojowo nastawionych ludzi, to koniec z nami. Problem polega na tym, że zwykle te newsy są mocno naciągane albo nieprawdziwe. A drugi kłopot jest taki, że szeroki dostęp do Internetu powoduje, że pozwala on znaleźć i potwierdzić absolutnie każdą informację, na której nam zależy.
Jeśli chcemy pokazać, że Obama rządzi światem i wszystkie swoje polityczne decyzje konsultuje z kosmitami, to prawdopodobnie potrzebujemy 15 minut, żeby znaleźć odpowiedni link. Dlatego bezrefleksyjne zarzucanie się mało wartościowymi treściami jest bezsensowne. Bo wzmaga tylko strach.
Nieznane, czyli straszne
Polska jest krajem o stosunkowo niskim odsetku mieszkających tu mniejszości. Nie jesteśmy specjalnie zróżnicowani kulturowo. Mnie też napawa strachem to, jak w przyszłości kształtować się będzie los Europy. Nieodmiennie jednak bawi mnie koronny argument Polaków, którzy wyjechali. I czują się w obowiązku, aby edukować tych, którzy tu, w Polsce, pozostali i o sytuacji w Europie nie wiedzą nic. Piszą więc, jak widzą ten rozpad, jak imigranci terroryzują Brytyjczyków, Francuzów, Niemców. Jak straszne jest życie w tych krajach, bo islam wdziera się do każdej sfery życia. Rozumiem więc, że jest okropnie, ale wciąż lepiej niż w Polsce, skoro ten kraj postanowili opuścić?
Mam dla nich dobrą wiadomość: tutaj mamy wesołych chłopców narodowców, którzy zbiorą się jedenastego listopada, żeby pokrzyczeć, że wyznawcom Islamu życzą kaktusa w pewnej części ciała i szybkiego powrotu do ojczyzny, a potem tłumnie pójdą na kebaba, bo to ich ulubione narodowe danie. Wracajcie, oni Was obronią.
Czego się boję?
Nieodmiennie, od zawsze, tego samego – radykalizmu. Po każdej stronie. I tego, który w imię idei każe zabijać ludzi w atakach terrorystycznych. I tego w wykonaniu młodego człowieka, który co rano wstaje, myje zęby, je śniadanie, jedzie do pracy w miarę nowym samochodem, wieczorem kładzie córkę spać, a potem siada do komputera i pisze, że tych kozojebców to by spalił. Że jak przyjdą, to zabije. Tego, który czerpie satysfakcję z tego, że wczorajszy zamach terrorystyczny potwierdza jego tezę. Że wczorajszy zamach daje pstryczka w nos tym wszystkim, którzy sądzili, że trzeba przyjmować uchodźców, wyrażać zgodę na osiedlanie imigrantów. I mogą z satysfakcją dodać link o zamachu na Facebooku. I podpisać, że mieli racje, że oni wiedzieli, a Wy, ci tolerancyjni, jesteście w dupie. Niestety, to nie takie proste.
Pamiętajcie, że wszystkie mechanizmy, po każdej stronie tego sporu, zaczynają się od strachu (strachu wywołanego niewiedzą). Strach prowadzi do nienawiści. A od nienawiści bardzo krótka już droga do siania zniszczenia. I nie ma to nic wspólnego z pochodzeniem, kulturą ani wyznawaną religią. To tylko prosty mechanizm, który działa od ponad 2000 lat.
Co więcej, ten atak terrorystyczny nie ma nic wspólnego z uchodźcami, których problem porusza tak wielu z Was od tygodni. Oni uciekają przed takimi jak ci, którzy wczoraj wysadzili się w Paryżu. Postarajcie się czasem spojrzeć na szerszą perspektywę.
Fot. tytułowa: Tribault Camus/AP Photo
Artykuł Terrorism has no religion pochodzi z serwisu Blog o prawie samych przyjemnościach.