Jestem zapisana do jednej z wrocławskich przychodni. I z uwagi na to, że co miesiąc płacę składki do ZUS, to twierdzę, że mam prawo skorzystać z bezpłatnej opieki medycznej. I jestem z tej opieki zadowolona. Prawie zawsze udaje mi się zapisać do internisty w dniu, w którym dzwonię. Trafiam na rozsądnych lekarzy, którzy słuchają, diagnozują i w podstawowym zakresie potrafią pomóc. Jako że czasem chcę też sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, robię podstawowe badania. Albo takie więcej niż podstawowe. I tak właśnie dostałam skierowanie na badanie krzywej cukru i tarczycy. A dodatkowo postanowiłam zapłacić za badanie krzywej insulinowej.
Nie, nie mam potrzeby jakoś wyjątkowo rozpisywać się o swoim stanie zdrowia. Chciałabym tylko na samym początku pokazać Wam moje podejście do służby zdrowia. Poszłam dziś bowiem na te badania i spędziłam dwie godziny w przychodni, dzięki czemu otrzymałam dość ciekawą próbkę statystycznego Polaka.
Ja byłam przed Panem – techniki stania w kolejce
Jeśli ktoś z Was twierdzi, że nigdy nie brał udziału w kolejkowej przepychance będąc pacjentem, to tak jakby nie bił się o kolekcje od projektantów w H&M będąc szafiarką – niby takie istnieją, ale żadnej nikt nie widział.* Oczywistym jest dla mnie, że przepuszczam kobiety w ciąży i z dziećmi. I starsze osoby. Najczęściej jednak stoję ostatnio w kolejce do laboratorium. W którym wizyta trwa do 10 minut, bo ile można pobierać krew. Wydawać by się mogło, że w takim razie awantury kolejkowe mamy z głowy. Nic bardziej mylnego. Starsze Panie zgrabnym kłusem omijające w ostatniej chwili kobietę w ciąży, żeby tylko wbiec szybciej do gabinetu. Panowie krzyczący na kobiety, które udają, że ich nie widzą i dziarskim krokiem ładują się do gabinetu. I mężczyźni kierujący swe kroki do środka laboratorium bez choćby słowa ścigani złośliwym jadem całego tłumu, że co to za zwyczaj kolejkę omijać. I wszyscy ci spryciarze, którzy tak to sobie zaplanowali, że wykiwają resztę kolejkowiczów, są święcie przekonani, że im się należy. Okrzyczana staruszka robi raban, że jest stara i zaoszczędzenie 10 minut w jej przypadku to nie najważniejsza rzecz na świecie. Każda z tych kombinujących osób uważa, że kolejka jest dla innych. Oni są ponad to.
Łatwiej się żyje, wierząc w stereotypy
Kolejka się uspokoiła, każdy zna swoje miejsce, należy więc teraz znaleźć sobie zajęcie. Najlepiej, rozmawiając. A nic tak nie sprawia, że small talk się klei, jak narzekanie. Narzekanie na służbę zdrowia, bo beznadziejna. W wielu przypadkach tak, ale przychodnia, do której należę, jest miła, profesjonalna i nawet do specjalistów nie czeka się długo, a jestem w stanie w 5 sekund wymienić ośrodki medyczne, gdzie te wszystkie cechy nie są tak oczywiste. Skoro służba zdrowia jest beznadziejna, to i jej pracownicy. Skoro przez 5 minut jest przestój w laboratorium, to znaczy że „paniusie” zajęły się plotkowaniem i nie chce im się pracować. Skoro przez pół godziny jest zarządzana przerwa techniczna, to znaczy, że „paniusie” śniadanko jedzą zamiast zająć się czekającymi. Którym się należy i już. Ten stereotyp wiecznie znudzonego/niewykwalifikowanego/wrednego/leniwego urzędnika/pracownika medycznego/sekretarki (i wielu innych zawodów) jest tak zakorzeniony, że ludziom nie przychodzi na myśl ani odrobina refleksji, że mogą być inne powody tego, że np. jest opóźnienie. Najłatwiej jest nam wszystko ujednolicić, wszystkich wrzucić do jednego worka i znaleźć kolejny powód do narzekania.

Należy mi się szacunek – czy Pani w ogóle rozumie to słowo?
I tutaj przechodzimy do kluczowej sytuacji, która sprawiła, że od razu przeszło uczucie słabości po wypiciu kubka glukozy i ciśnienie wytworzyło dym z uszu. Godzina 10:10. Na drzwiach laboratorium wisi kartka, że pobieranie krwi od 7.30, a odbiór wyników od 11:00. Najpierw pojawia się gniewna Pani po trzydziestce. Idzie dziarsko, kolejki nie zauważa, w końcu znajduje się w niej wyłącznie 6 osób, łatwo przeoczyć. Wchodzi do środka, a że nie zamyka za sobą drzwi, to szybko słychać rozmowę, która zaraz zaczyna się toczyć.
– Chcę odebrać wyniki!
– Proszę Pani, obecnie pobieramy krew, proszę przyjść o 11.
– Chyba sobie żartujecie, że ja tu będę wracać o 11.
– … Dobrze, jak skończymy tych kilka osób, to otrzyma Pani wyniki.
– No chyba Panią popierdoliło.
I poszła, trzasnąwszy drzwiami. Może ktoś sobie pomyśli: ok, trochę przesadzona reakcja, ale pewnie się spieszyła i musiała odebrać wcześniej. Oczywiście, istnieje taka możliwość. Sama tak najczęściej odbieram wyniki, bo nie po drodze mi do przychodni po godzinie 11. I dlatego grzecznie wtedy czekam na swoją kolej, wchodzę, tłumaczę sytuację i wychodzę z wynikami.
Jednak to nie była ostatnia tego typu osoba. Kilka minut później gromadzi się pod drzwiami grupa osób. Otwierają się drzwi, przypuszczają szturm na laboratorium, wykrzykując nazwiska i chęć odebrania wyników. Pielęgniarka odpowiada, że w tej chwili muszą dokończyć pobieranie krwi, odbiór wyników jest od 11, ale jeśli poczekają kilka minut, to dostaną wyniki wcześniej. Zaczyna się więc utyskiwanie. Że nikt nie szanuje pacjenta. Że to jest obrażanie normalnych ludzi. Że ich to nie obchodzi, co jest napisane na drzwiach, bo wydanie wyników to minuta pracy. A „paniusiom” w środku się nie chce, bo mają w dupie swoją pracę i pacjentów.
I przyznaję, powinnam wtedy nadal siedzieć i czytać. Jako że jednak spędzałam tam już drugą godzinę i miałam pokłute ręce w 5 miejscach (bo mam prawie niewidoczne żyły), a każdy z pracowników, z którym miałam kontakt, był profesjonalny, to zadymiło mi z uszu. I zagadnęłam oburzoną grupę, mówiąc, że powodem niewydania wyników już teraz jest pierwszeństwo osób, które wchodzą na badania. I że tych osób jest sporo, więc raczej jest to spowodowane nawałem pracy, a nie sączeniem kawusi i ploteczkami. W związku z czym, może udałoby się traktować im pracę innych z szacunkiem, które prawdopodobnie zwykle oczekują w stosunku do swojej pracy.
Jeden z mężczyzn napuchł więc, poczerwieniał, a potem zaczął krzyczeć. Że nic nie rozumiem, że gówno się znam, że jak taka ze mnie elita, to mam wracać do czytania książki (co mnie ubawiło i ciężko mi było prowadzić dalszą dyskusję, bo się podśmiewałam). I że jemu się należy. Bo skoro przyszedł o tej porze, to oczekuje, że jego sprawa zostanie załatwiona. I pyta mnie, czy ja rozumiem słowo szacunek, bo w tej przychodni na niego plują i mają go w głębokim poważaniu.
Rozumiecie – 5 minut czekał na wyniki. Nikt go nie zlekceważył, otrzymał je poza godzinami odbioru, ale on ŻĄDA szacunku. Ludzie, co z Wami? Jakaś refleksja, myślenie, bycie człowiekiem się w Was wyłączyło? Przeraża mnie podejście do świata na zasadzie „należy mi się” niezależnie od okoliczności.
Roszczeniowe pokolenie
Podobno już moje pokolenie i te coraz młodsze są nastawione roszczeniowo. Mamy dostać, być poprowadzonymi za rękę, uzyskać ulgę i przeżyć życie „na kodach”, żeby było łatwiej. I to całe narzekanie na coraz młodsze pokolenia wydaje się być trochę oderwane od rzeczywistości, kiedy staję twarzą w twarz z ludźmi 35-65 na korytarzu w przychodni.
I pozostaje mi tylko być głęboko przekonaną o tym, że zdecydowanie nie stanę się nigdy takim człowiekiem.
* Zaprzeczenia w języku polskim w moim wykonaniu mnie czasem przerażają, ale trudno to ująć prościej 
Artykuł A Tobie ile się należy? pochodzi z serwisu Blog o prawie samych przyjemnościach.