Kilka słów o tym, co mi dolega. Depresja, straszna choroba, na którą cierpi co najmniej 10% populacji. Wciąż nierozumiana i przez niektórych uważana za kaprys, głupotę, czy lenistwo, a nie prawdziwe schorzenie. Jednak jest zwyczajną jednostką chorobową, jak grypa, cukrzyca, czy alergie. Można i należy z nią walczyć.
Wciąż trudno jest o tym mówić. Kiedy wspominam, że choruję, słyszę komentarze tak, ja też miałam ostatnio doła albo "dobre rady": zajmij się czymś, nie rozkminiaj tyle, pomyśl, że przecież wszystko będzie dobrze. I choć wiem, że ci ludzie naprawdę mają dobre intencje i choć te rady są jakimś pomocnym dodatkiem, to jednak nie uwzględniają one prawdziwej istoty mojego problemu i nie są ostatecznym rozwiązaniem. Każdy może mieć gorszy dzień, każdego może spotkać przykrość i z tego powodu czuć się smutnym przez dzień, dwa, nawet tydzień. Jednak takie stany, to nie depresja.
Chorując na depresję można nawet przez dłuższy okres czasu czuć się normalnie, bawić się całkiem dobrze i pozytywnie patrzeć na życie, jednak zawsze po pewnym czasie wracają te złe myśli. Ten głęboki wewnętrzny ból, który sprawia, że są dni, kiedy spoglądam w lustro i zaczynam płakać, ryczeć jak małe dziecko, myśląc tylko o tym, jak bardzo chciałabym przestać istnieć. Dni, kiedy nie potrafię podnieść się z łóżka, nie dbam o to, żeby zrobić sobie obiad, zadowalając się kromką chleba lub niczym, nie obchodzi mnie nawet fakt, że nie myję się przez dwa dni. To wszystko staje się nieważne, nic nie jest warte tego, by walczyć, cały świat wydaje się ponury i bezsensowny, wszyscy ludzie dziwni lub źli. Czuję, że nie mam zupełnie do kogo się zwrócić o pomoc, bo nikogo nie obchodzą moje problemy, a zresztą, nie potrafiłabym nawet powiedzieć, co dokładnie tak bardzo mnie dołuje.
Teraz w końcu postanowiłam sobie pomóc i tym razem wezmę na serio każdą rozmowę z psychiatrą, każdą terapię lekami. To jest taki moment, kiedy mówię sobie, że chcę się wyleczyć, tym razem skutecznie. I oczywiście, nie mam zamiaru się tym faktem chwalić, ale też nie ma powodu do przesadnego wstydu, bo cała ta sytuacja nie jest spowodowana z jakkolwiek pojętej mojej winy.
A piszę to wszystko nie po to, aby się nad sobą użalać, ale by chociaż w niewielkim stopniu uświadomić innych o tym problemie, z którym boryka się tak wiele ludzi, czasem tuż obok nas. I niestety w większości przypadków nie dostają oni żadnej pomocy, nie znajdują nawet odrobiny zrozumienia...