Witajcie.
Życie biegnie w swoim zwykłym tempie. Mela podśpiewuje pod nosem i pyta dlaczego drzewa nic nie mówią. Ja obudziłam się o piątej, bo to moja zwykła pora na wstawanie i weekend nie ma tu nic do rzeczy. Wytrzymałam w łóżku do siódmej, marząc, żeby zasnąć chociaż na chwilę.
Po raz pierwszy od dawna nie śniła mi się praca. Śniła mi się moja rodzina. Dom. Na sercu robi się ciepło.
Wstałam. Do dziewiątej miałam już za sobą podwójne espresso, ciasta gryczane z masłem orzechowym; ciasto z kaszą manną i sprzątanie. Nawet zdjęcia zdążyłam zrobić. Tylko śniadania nie było widać.
Do jedenastej miałam milion pomysłów, co zrobić i jak. Koktajl z roszponki i rzodkiewki. Albo z jabłek i pomarańczy. Czas sobie leniwie płynął, razem z Anią siedziałyśmy w naszej malutkiej kuchni i oglądałyśmy zdjęcia weselne. Jest taka para, która współpracując ze specami od ślubów, celebruje swoje wesele w tradycyjnym stylu w każdym kraju, który odwiedzają. Potem przerzuciłyśmy się na oglądanie tortów weselnych i etykietek na słoiki.
Śniadanie było wciąż w fazie planów.
Koło południa przyszła pora na herbatę i kanapki z szynką, hallumi i pomidorkiem. Tak. Życie jest piękne. :)
A potem nastąpiła faza smętnej muzyki, przebojów sprzed lat i zrobiłam kompot z rabarbaru, katując nas w nieskończoność Starym Dobrym Małżeństwem. Bo co innego można śpiewać przy gotowaniu takiego kompotu?
A na koniec można zaśpiewać razem z Lee Rockerem „Night Train to Memphis” i pomyśleć, jak wykorzystać wolną niedzielę. Bo to, że na wycieczkę pociągiem – to wiadomo! :)
Kiedy tylko przestaję się przejmować tym, na co i tak nie mam wpływu – na przykład ludźmi, na których mi zależało, ale im nie zależy – świat robi się piękniejszy po stokroć.
Don’t worry, baby. You’ re gonna be just fine.
Chodźmy na ciasto!