Sezon się zaczyna, dużo gotujemy więc pora zrobić kilka dodatkowych zdjęć i się z Wami podzielić ;)
Mieliśmy okazję odwiedzić Pyrlandię, tfu, Poznań i skosztować paru pyysznych rzeczy i świetnych miejsc. Aż założyłam profil na zomato.com, żeby wszystkim powiedzieć, w okolicy jakich miejsc mieszkają.
Krótki skrót:
Dzień 1: Dojechaliśmy w całości, głodni jak wilki. Bagietka czosnkowa z Żabki załatwi sprawę, ale nie na długo. On pojechał do pracy, a ja poszłam na starówkę. Kupiłam pyszne truskawki. Polskie, pachnące. Za 6,50zł. Nie dało się przejść obojętnie. Tak więc z torba truskawek poszłam się czegoś napić. Wylądowałam w
Chilli Cafe na mrożonej herbatce z mango i truskawkami. Oczywiście podjadając pod stołem swoje. Tak to mniej więcej wyglądało:
Dobre. Słodkie i dobre. I truskawki i herbatka. A miejsce dobrze mi znane z wcześniejszej wizyty w Poznaniu. Przyjemne, ładnie urządzone, pyszna kawa. Generalnie godne polecenia ;)
Poszliśmy coś zjeść na wieczór. Trafiliśmy do knajpki o wdzięcznej nazwie
Ludwiku do Rondla. Szał ciał! Nie zrobiłam żadnych zdjęć, bo głodna byłam niewyobrażalnie i chciałam zjeść jak najszybciej i zacząć logicznie myśleć. Udało się. Jadłam tagliatelle ze szpinakiem i polędwiczkami z kurczaczka. Brzmi banalnie, ha? O nie, to było najlepsze tagliatelle na świecie. Piękno w swojej prostocie. Idealne. Adrian jadł schab faszerowany pieczarkami i serem, chrzanowe puree z ziemniaków i buraczki, które smakowały jak barszczyk babci. A miejsce mega klimatyczne, małe, codziennie nowe lunche, wyjątkowo miła obsługa. Wróciliśmy tam jeszcze, ale o tym później. Gorąco polecam i na pewno będę wracać przy każdej możliwej okazji!
Dzień 2: Miałam nie jeść słodyczy. Naprawdę miałam ich nie jeść. Ale jak trafiłam do
Rotondo Kuchnie Świata, niepozornej kantyny przy Galerii Malta to oszalałam. No zamówiłam sobie taki zestaw za 9,50zł, no kawka i ciasto. Jak nikt nie widział to się nie liczy, nie?
Kruche z porzeczkami, malinami, jagodami, z kremem waniliowym, kruszonką, bezą, cukrem pudrem. Oj dobre było, idealnie kwaśne i słodkie. Adrian później wziął tartę z owocami i kruszonką, ale wsunął szybciej niż zrobiłam zdjęcie. I Pani nam dała pierożków do spróbowania. Czerwonych. Ze szpinakiem, salami i suszonymi pomidorami. Jezusieńku. Wrócę, też. Będę toczyć się po tych poznańskich uliczkach, żeby odwiedzić wszystkie te pyszne miejsca i zjeść te dobroci.
Na obiad poszliśmy do
Modrej Kuchni. Kolejne przesympatyczne miejsce, z otwartą kuchnią. Zamówiliśmy rosół z lubczykiem z lanymi kluseczkami, ich specjalność: kulebiaka z ryżem arborio i łososiem i długo pieczoną łopatkę w pszennej pyzie. Palce lizać! Po stokroć polecam!
Na wieczór wybraliśmy się do Cacao Republika, gdzie Adrian wypił dobrą mleczną czekoladę z malinami i kaktusową senche ;)
Dzień 3: Standardowo kawa i ciasto. Tym razem widzieli, że jem, to się liczy. Ale serniczek, to prawie jak niskokaloryczne ciasto z fasoli albo buraka czy tam innego cuda. Więc: odwiedziliśmy Republikę Róż...
Pyszny serniczek. Mazisty, żółciutki, delikatny, słodziutki serniczek. Z gorącymi kwaśnymi malinami i latte - to mój zestaw. Adrian miał białą kawę i tajemniczy deser o nazwie Panforte i opisie równie tajemniczym: mocno bakaliowe ciasto rodem z Italii, którego receptura sięga XV wieku. Okazało się, że to coś jakby brownie, ale zbite, z mnóstwem bakalii. W sumie jak bakalie połączone masą na brownie. Tak bardzo korzenne, że aż szczypie w język. Bardzo dobre, samo miejsce równie przytulne i eleganckie, przepełnione ludźmi.
Obiadek w Da Luigi. Makaron. Cztery sery. O tak, tego mi się chciało. Miejscówka zaraz przy Ludwiku do Rondla, więc weszliśmy zobaczyć, co nam proponują. Nieziemska sala, super muzyka, baaardzo przyjemnie i magicznie. Adrian zjadł zupę cebulową. Pyszna, naprawdę, ale jeden minus - nie było grzanki zapiekanej z serem, a tłuste grzaneczki. Zamówiliśmy oboje makarony, ja cztery sery z brokułami, a Adrian cztery sery ze szpinakiem. Niestety, zawsze jak mam na coś strasznie bardzo ochotę to ktoś pomyli moje zamówienie. Dostałam makaron, ale bez brokułów. Eh. Wymienili - dostałam makaron z hiper twardym brokułem. No, już nie byłam zadowolona. Ale wróciłabym :) Pizza podobno cudna!
Być w Poznaniu i nie zjeść pyry z gzikiem? O niee, nie może być. Adrianku, chodź na takiego ziemniaczka, taki deserek. No i poszliśmy. I ciężko było nam wrócić do domu. Oto powód:
Moja pyra z gzikiem. Myślałam, że to jakieś GMO normalnie. Wielka, przeogromna, a jaka dobra! Aż mam ochotę zjeść znowu coś takiego. A gzik idealny. Mniam.
I Adriana szare kluchy smażone z boczkiem, cebulą i kapustą. Prawdziwe. "Babcia takie robiła" - to chyba największy komplement. Polecamy Pyrabar :)
Dzień 4: Poszłam przed południem na kawę i ciasto do Ptasiego Radia. No miałam nie jeść słodyczy, wiem, ale kurcze, byłam sama, nikt nie widział. Ciasto czekoladowe przekładane kajmakiem i konfiturą z czarnej porzeczki. No nie zachęca? Zachęca. I latte piłam.
A sam klimat świetny. Siedzi się w klatce. Wszystko jest ptasie i w takim samym klimacie, nawet telefon świerkoli zamiast normalnie po ludzku dzwonić. Brakowało mi jakiegoś wygodnego fotela albo kanapy i przezimowałabym tam do kolejnego lata. Oczywiście z tym ciastem ;)
Co do obiadu: wróciliśmy na stare śmieci: Ludwiku do rondla :) Ja tym razem zamówiłam zupę czosnkową, która zdziwiła mnie swoją formą - czosnkowy rosołek, który był pysznie pyszny, muszę koniecznie zrobić taki w domu! Adrian jadł krem ze szpinaku z serem, również zachwalał.
Na drugie: bitki w sosie pieczeniowym, kopytka i sałatka z ogórków kiszonych z cebulką i koperkiem. Oj, długo na to czekał, za pierwszym razem bitek zabrakło. Bardzo smakowało :) Ja jadłam szpinak z wołowiną zapiekany w macy z sosem czosnkowym. Fajna zapiekanka, a sos prawdziwie czosnkowy. No, jeszcze raz polecam!
Podsumowując: kocham Łódź, ale jeżeli chodzi o knajpy, restauracje, kawiarnie - musimy się wiele nauczyć. Mamy sporo miejsc z dużym potencjałem, ale wszystkie nowe knajpy są na jedno kopyto - surowo, Ikea, tanio. W Poznaniu urzekło nas to, że każde miejsce jest tworzone z pomysłem, z sercem. Jest mnóstwo miejsc, po których widać, że ktoś w nich żyje, że ktoś włożył mnóstwo serca w to, żeby to wyglądało tak a nie inaczej.
Do Poznania będziemy wracać. Na pewno.
PS wakacje niedługo - macie jakieś ulubione miejsca w Gdyni, Warszawie? Dawajcie znać!