Dzisiejszy dzień z perspektywy czterech ścian nie zapowiadał szarzyzny, którą zastałam, opuszczając ludzkie zabudowania. Mglista mieszanka mleka i deszczowych chmur przypominała delikatny całun, którym pokrył się świat - otulającą mżawkę, bibułkę wyprodukowaną z tysięcy mikroskopijnych kropel wody.
Strugi deszczu mnie zaskoczyły. Rzucona naprędce do samochodu parasolka połamała się, pozbawiając mnie ochrony. Gdy w zawilgoconym płaszczu czekałam na siedzeniu pasażera na męża, który skoczył na moment do biura, krople bębniące o przednią szybę wydawały się z nią stapiać, tworzyć mokrą powierzchnię (jak na filmach science-fiction) oddzielającą mnie od świata. (A może właśnie tkwiłam w jego centrum? Jak nigdy czułam dziwną zbieżność własnej psychiki i pogody...)
Choć nie przepadam na upałami, a dzisiejszy deszcz odpowiadał mojej aurze, wychylam się zza szarej skorupy i ciekawska zerkam w poszukiwaniu słońca. Miedź jest chyba dalej popularna?
Wybuchy na słońcu (1) wpływają na nasze samopoczucie, lustrzane dzieła sztuki (2, 5) odbijają oślepiające promienie (płomienie?), gdy mini szklarnia o budowie kryształu (4) je ogniskuje - by mogło rozkwitać życie. Tymczasem wędrówka cieni po solarnym zegarze (3) odmierza nasze ziemskie chwile...