Sobota rano, kilka minut po godzinie dziewiątej. Pociąg powoli zatrzymuje się na peronie; opatulam się szalem (stolica skropiona jest deszczem), obwieszam kolejno plecakiem, torebką i futerałem na aparat. Opuszczam wagon i w myślach rzucam:
Tramwaj wiezie mnie przez Most Poniatowski, mijam Stadion Narodowy, wysiadam na warszawskiej Pradze. Jeszcze tylko przejść przez Park Skaryszewski, na wprost drogą, aż do Soho Factory.
Deszcz łaskocze w uszy; najwyraźniej nie potrafi się zdecydować, czy padać mocniej, czy pozwolić słońcu na uśmiech. Przechodzę przez ceglaną bramę - pozostałości po tutejszych zabudowaniach; cała przestrzeń stanowi właściwie mariaż tego, co zastane, czasem podniszczone, z nowym. Kilka dziewcząt spaceruje z balonikami; cieszę się, bo pewnie wskażą mi drogę do Strefy Blogera, festiwal przecież trwa już dobry tydzień. Niestety, nie wiedzą, proponują za to mieszkanie w Soho, bo na 12 września przypadły także dni otwarte.
Schronienie przed deszczem znajduję w na schodach hali nr 19. Zerkam na wystawione w dole przedmioty, towarzystwa dotrzymuje mi przez moment przemiły pan serwujący kawę od firmy Koło, ale i on - jak jedna z organizatorek, która mignęła mi przed oczami i zniknęła - zajęty jest przygotowaniem się do sobotnich wydarzeń.
W końcu wiem: hala nr 15, tuż obok, potem schodami w górę, kilka dziewczyn już jest. Wzdycham z ulgą, bo zaczynałam myśleć, że pomyliłam lokalizacje (których na tegorocznym festiwalu było kilka).
Moje pierwsze spotkanie z koleżankami-blogerkami, pierwsze doświadczenie tego typu. Powiem tak: od progu całe napięcie zeszło. Poznałam świetne kobiety, "kapitalne babeczki" - jak lubię je nazywać w myślach czy streszczając weekend rodzinie. Jak gdybyśmy nie były sobie obce, a znały się już jakiś czas. Mnóstwo pozytywnej energii, pasja, zaangażowanie... Wspaniale było spędzić z nimi weekend.
Oto my - Strefa Blogera na Wawa Design Festiwal:
Naszym głównym zadaniem była aranżacja pokoju dla - tak wymyśliłyśmy na początku, chcąc w jakiś sposób wpisać się w aktualny temat (czyt. wrzesień i rozpoczęcie roku szkolnego) - dwunastolatka. Chłopca zainteresowanego naturą, zgłębiającego tajniki botaniki czy świata fauny (wiadomo przecież, że tworząc wnętrze dla kogoś, musimy wczuć się w klimat, odpowiedzieć na potrzeby przyszłego - nawet wyimaginowanego - lokatora). Ponieważ w tym roku festiwalowi nie towarzyszyły targi, nasze zadanie było trudniejsze: wszystkie przedmioty (i meble, i dodatki) musiałyśmy skomponować wcześniej, prosząc firmy o ich wypożyczenie lub przekazanie (w przypadku ostatniego: docelowo na szczytny cel, jakim była aukcja charytatywna na rzecz fundacji
Piękne Anioły). Możecie sobie wyobrazić internetową dyskusję dwunastu kobiet, które urządzają jeden pokój; nie obyło się bez różnic zdań, przekonywania się czasem nawzajem, na pewno zaś królowała burza mózgów.
W końcu udało się wypracować pewną spójną wizję.
Jak się okazało, spójną nie w takim znaczeniu, w jakim zakładałyśmy na początku.
Wnętrze znalezione przez Kasię (pisałam o nim
TUTAJ) zmieniło nasze podejście; w miejsce jednego pokoju z wydzielonymi strefami powstały różne pomieszczenia: i sypialnia, i kącik biurowy dla przedszkolaka/pierwszoklasisty, i przedpokój, i domowe biuro. Loft, w którym pracowałyśmy, wymógł na nas zmianę nastawienia: brak ścisku, "naćkania", upychania w jeden kąt wszystkich mebli, którymi dysponowałyśmy. Wnętrze zostało podzielone na oddzielne strefy, dzięki czemu każda z aranżacji nie była przeładowana (co odczuwałyśmy na wstępie urządzania, sprawdzając w praktyce omówiony internetowo projekt). Wyszło chyba jeszcze lepiej, niż przypuszczałyśmy...
Nim jednak mogłyśmy ze spokojem uwieczniać poszczególne ujęcia, czekało nas sporo pracy. Składanie mebli, przygotowywanie drobiazgów i ozdób, komponowanie i przekomponowywanie...
W sobotę i w niedzielę naszym niewyartykułowanym hasłem przewodnim stało się: Do It Yourself. Od montażu, przez rękodzieło, na urządzaniu kończąc.
Praca w grupach i czytanie (właściwie dokładne analizowanie) instrukcji...
Sprawdzałyśmy w Internecie detale, porównywałyśmy efekt finalny z tym, co leżało przed nami ;). "Tak to miało wyglądać...?" - pobrzmiewało w naszych głowach, czasami rzucone gdzieś pod nosem, do samej siebie.
Często nasze miny wyrażały więcej niż słowa...
Nie obyło się bez kawy. Momentami przypominałyśmy narkomanki na głodzie, gorączkowo rozglądając się za kubkiem brązowawej (lub zabielonej mlekiem) zbawiennej cieczy...
Nie obyło się bez problemów...
Biurko Minko stanęło. Nie miałyśmy jednak do niego krzesełka... W ostatniej chwili okazało się, że takowego nie będzie. Co tu zrobić?
Skrzynka? W końcu jesteśmy w lofcie...
Nie, coś tu nie pasuje...
Szukałyśmy innych rozwiązań. Każde okazywało się zawodne. Z pomocą przyszedł sobotni wieczór i showroom GDEL&friends (pisałam o tym
TUTAJ). Niespodziewanie znalazłyśmy krzesełko idealne...
(ale o tym w kolejnym poście ;))
W przerwach na główkowanie i montowanie, szkoliłyśmy się w sztuce origami i szyciu na maszynie. Jedne pracowały, inne uważnie obserwowały; każda chłonęła instrukcje naszych wyśmienitych nauczycielek.
Kasia (
Piąty pokój) razem z Agnieszką (
Plachaart) - i wedle jej instrukcji - przygotowywały abażury z brystolu. Pracochłonne, ale warte zachodu! Jeśli chcecie wykonać taki u siebie w domu, zajrzyjcie
TUTAJ. Efekt olśniewa!
Tymczasem druga Kasia (
Ilobahie) pod czujnym okiem Reni (
Dom Artystyczny) tworzyła girlandę, która - zawieszona na tle przeszklonej ściany - wyglądała niesamowicie...
Koniec końców, udało się! Meble postawione, czas na aranżację!
Poduszki zostały rzucone! - parafrazując Cezara ;).
Z jakim efektem (i o innych aranżacjach, nie tylko sypialnianej) już niebawem. Zapraszam! ;)