Ledwo co prezentowałam efekty researchu dotyczącego malowania podłogi na biało (wpis
"malowanie podłogi na biało - doświadczenia blogerek" TUTAJ), a tu... proszę. Mądry Polak po szkodzie, tj. w tym przypadku Marta po fakcie.
Wpis bowiem - jak i sam research - powstał... po pomalowaniu przez nas podłogi w pokoju dzieci. Ot, kolejność odwrócona. Co by nie było, że my tacy nudni i klasyczni - otóż nie! Pod prąd, pod wiatr, pod... meble... podłoga... ale do tego jeszcze tu dojdziemy.
Wiecie, to była sytuacja z gruntu "kuj żelazo, póki gorące". Ledwo skończyliśmy z Małżonkiem malowanie ścian na biało, gdy Ślubny rzucił z marszu: "Dobra. Chciałaś malować podłogę, nie? To co, dajemy od razu! Chyba że... nie masz farby?" - ostatnie zdanie rzucił nie bez skrywanej satysfakcji czy nadziei. Ja na to, prędko: "A właśnie, że mam!" - I wyciągam z szafy chomikowaną puszeczkę na "czarną okazję" (Ehm, białą?).
Poszliśmy więc za ciosem.
Bez sprawdzania wpisów u koleżanek blogowych.
Bez pytania wujaszka Google.
Bez w ogóle odpalania komputera.
Efekt?
Już teraz co bystrzejsi mogą się spodziewać, a pozostali domyślać.
Ale nim przejdę dalej, cieszmy się obezwładniającą bielą z obrazka powyżej - testu nowej podłogi tuż po tym, jak wyschła ostatnia warstwa, a Rada Starszych (czyt. ja i TatoMąż) zgodziła się na pierwszy spacer.
MALOWANIE
Jak mogliście wyczytać (a jeśli jeszcze nie - zachęcam!) u odwiedzonych przeze mnie blogerek, podłogę dobrze przed malowaniem zeszlifować - chociażby papierem ściernym. Myśmy tego nie zrobili (nasza wina, nasza bardzo wielka wina), co później wpłynęło na jakoś białej powierzchni.
Malować najlepiej cienkie warstwy, za to jak najwięcej. Trzy to w zasadzie minimum. U nas? Pierwszą warstwę malowaliśmy farbą, której użyliśmy wcześniej do pokrycia ścian (chcieliśmy zaoszczędzić na materiale i wybielić wstępnie tym, co było już na stanie, otwarte), potem poszły dwie (tylko dwie!) farby przeznaczonej już do bardziej odpowiedzialnych zadań. Ogółem: trzy warstwy, średniej grubości (nasza wina, nasza bardzo wielka wina).
Poniżej podłoga po pierwszej warstwie farby (dość grubej, mąż chciał wybielić za jednym zamachem najwięcej, jak się dało):
Gotowa podłoga, łącznie po trzech warstwach farby:
WYKOŃCZENIÓWKA
...czyli listwy. Stare wyrzuciliśmy. Na tyle uprzykrzały mi życie przez 5 wspólnych lat mieszkania, że bez sentymentu wystawiłam je w przedpokoju "do odstrzału". Kupiliśmy nowe, białe, pasujące do całości pomieszczenia ("szpitalnego", jak ujęła to moja mama). Wywierciliśmy nowe otwory, listwy zamontowaliśmy według naszych wytycznych estetycznych. Obecnie już tak nie straszą nas szpary między podłogą właściwą a ścianą.
RADOŚĆ & NIECIERPLIWOŚĆ
Tak nas oczarowała ta nasza podłoga, że nie wytrzymaliśmy i wbiegliśmy do pokoju całą rodziną chwilę po tym, jak stwierdziliśmy, że jest już sucho. Śmigaliśmy w samych skarpetach, co by nie było. Tja. Co by nie było. Skoro już wszystko było gotowe, listwy przykręcone, postanowiliśmy... złożyć łóżeczko piętrowe dzieci. W ich pokoju - oczywiście. Wnieśliśmy więc wszystkie paczki, rozpakowaliśmy je i - zapobiegawczo - rozłożyliśmy na podłodze płachty tektury z opakowania. Wiadomo było jednak, że łóżko stać na nich wiecznie nie będzie - więc to materiały miały zabezpieczenie (tj. podłoga pod nimi to zabezpieczenie miała), ale pod wznoszonym meblem... już nie. Efekt? Pierwsze zarysowania, o takie jak na zdjęciu poniżej.
A potem pojawiły się kolejne - większe i mniejsze, całymi rodzinami czy tam stadami:
Następnie - powoli, sukcesywnie - pojawiały się w pokoju kolejne meble. Komoda, pufa, worki z zabawkami, regał z książkami oraz stoliczek do kącika kreatywnego z krzesełkami. I to te ostatnie przyczyniły się do drastycznej zmiany stanu podłogi. Szuranie, przestawianie, przesuwanie, zmiana kierunku jazdy, siedzenia, orientacji prawo-lewo czy przód-tył... Podłoga nie wytrzymała próby sił. Wygrały dzieci.
Nie zamierzałam się zresztą tym specjalnie przejmować, tj. zgrywać matkę pedantkę ze skłonnościami histerycznymi, która najpierw przemalowuje pokój dzieci na biało, a potem denerwuje się na pociechy, że tu ryska, a tam szlaczek. Pfff!
Śmiem nawet stwierdzić, że podłoga dzięki rysom zyskała charakter (Lu - żółwik!).
Pomogła też mata piankowa, którą z pokoju dziennego przenieśliśmy do dziecięcego. Chroni większą część podłogi, dlatego przestrzenie zarysowane nie straszą tak bardzo, nie przeszkadzają w odbiorze całości. (Poza tym nie chodzi o to, by było tu sterylnie, ale JASNO.)
Powyżej widać jeszcze niedomalowaną ścianę pod parapetem (niedomalowaną zamierzenie - obecnie jest tam już doklejona tapeta magnetyczna, która czeka na pomalowanie farbą tablicową) oraz rury, które także wymagają pracy.Poniżej fragment podłogi przy drzwiach - brak w macie spowodowany jest nie brakiem puzzla, a względami strategicznymi - by drzwi nie zahaczały ;).
Podsumowując, mogło być lepiej. Efekt mógł być bardziej trwały, gdybym przed malowaniem przygotowała wpis o doświadczeniach koleżanek i zastosowała się do uwag, które starałam się przedłożyć w linkowanym wcześniej wpisie.
Niemniej, nie żałuję pomalowania podłogi na biało. Nawet z jej obecnymi mankamentami. Razem z białymi ścianami rozjaśniła wnętrze - działają razem jak duża blenda, która odbija światło (co, nie ukrywam, jest na wagę złota w sezonie jesienno-zimowym, gdy coraz szybciej robi się ciemno). Na dowód poniższe zdjęcie - zwykle z tej perspektywy (mając okno przed, nie za sobą) trudno było mi uzyskać jasne zdjęcia w tym pokoju, wychodziły za ciemne (robione pod światło, też mi nowość). Z białymi ścianami i jasną podłogą jest zupełnie inaczej! (NIE rozjaśniałam dodatkowo tego zdjęcia - zadziałała biel pomieszczenia i w miarę słoneczny dzień!)
Nie odnoszę już wrażenia, że pokój jest przytulny, bo... zacieniony. Teraz jest tutaj radośnie i wesoło - po dziecięcemu (co będzie lepiej widoczne w kolejnych wpisach z cyklu).
Gdybym miała malować jeszcze raz - malowałabym!
poprzednio w projekcie "POKÓJ BRATA I SIOSTRY":