Nastała jesień.
Podmuchy wiatru niby o tej samej sile - zdolne zerwać z głowy kapelusz (czy słomkowy, czy wełniany - jak mój czarny z rondem i pomponem), a jednak październikowe pachną już Zimą.
Korony drzew wysysają farby słońcu - złocisty bukiet w prezencie od syna włożyłam do szklanego słoika i postawiłam na stole. To nasze prywatne Słońce.
Myszki wróciły z wakacji, letnie ubranka upchały w walizkach i schowały pod łóżkiem. Jedną przyłapałam, jak ubierała ciepły sweter i skarpety; w łapkach miętosiła czapkę. Inna, gdy tylko mgła pokryła partery okolicznych domów i w mlecznych obłokach pochowała drzewa i krzaki, wspięła się na stryszek i wyciągnęła domek dla lalek. Najlepsze zabawy w trakcie deszczu? Te w domu!
Mysi tata zaczął snuć opowieści o jesiennym pikniku w lesie - z ogniskiem, piankami na patykach i namiotem z koca i sznurka. Mysia mama uśmiechnęła się, pogłaskała go za uchem (a kilka jego wąsików drgnęło, przyjemnie) i poszła do kuchni zaparzyć herbatę.
Piknik zrobią sobie na razie w domu. Rozłożą dywany, koce i poduszki. Wyciągną ciasteczka i czekoladki na czarną godzinę. Powieszą girlandę, by było bardziej uroczyście. Przymkną oczy i będą wsłuchiwać się w szum wiatru za oknem. Przytulone do siebie, z ogonkiem obok ogonka, będą się czuły bardzo szczęśliwe.
Mysia wróżka również skryła się w domku; grzeje się w pudełku na zapałki obsypanym gwiazdkami i chowa słój z magicznym pyłkiem - wśród srebrzystych drobinek można dostrzec małe parasolki dmuchawca - nasionka dziecięcych życzeń.
Kiedy byłam dzieckiem, poznałam kilka z powiastek Beatrix Potter. Miałyśmy z siostrą pięć książeczek niewielkich rozmiarów: biała okładka, na każdej stronie cudna ilustracja i niewielka ilość tekstu - w sam raz do nauki czytania, choć często to ilustracje same w sobie opowiadały fabułę (i to je z siostrą uwielbiałyśmy śledzić, skupiając się na niemal każdym szczególe). Jedną z moich ulubionych historii była ta o dwóch niegrzecznych myszkach, które włamały się do domku dla lalek.
Tutaj zdjęcia z dużego już tomu "Powiastek" Beatrix Potter. Książkę bezczelnie trzymam w pokoju dziennym, w swojej biblioteczce, a dzieciom daję do pooglądania wtedy, kiedy coś z niej czytamy. Po tym, jak polowałam na tę książkę dobrych kilka lat (a która osiągała wówczas zawrotne sumy na allegro, jako w zasadzie biały kruk), stała się moim skarbem - moją wyprawą do świata wyobraźni i dzieciństwa.
W moim domku dla lalek nie mieszkają porcelanowe panienki, a... myszki właśnie, ale to nic - dawna ukochana lektura posłużyła za inspirację.
Otóż myszki - troszkę jak Złotowłosa w domku niedźwiedziej rodziny - były i głodne, i ciekawskie. Zaglądały do szafek, zabierały się za gipsowe jedzenie na stole. Najbardziej lubiłam ilustrację, na której wysypują z metalowych puszek koraliki - które miały być cukierkami.
Ostatnio zaopatrzyłam domek dla lalek w pojemniki - głównie na ciastka i słodycze. Co do nich zapakowałam? Koraliki, oczywiście! W kolorach krówek-ciągutek, kakaowych trufli czy złocistego toffi. Pozostaje mi jeszcze kupić modelinę i zrobić ciastka z prawdziwego zdarzenia - miniaturki tego rodzaju robiłam już jako dziecko, czas przypomnieć sobie tamte twórcze aktywności.
+ smaczek na koniec:Podczas gdy Mały John zbierał dla mnie bukiet jesiennych liści, ja również spacerowałam z opuszczoną głową, ale szukałam... miniaturowych wersji. Synek przyniósł liście w naturalnym rozmiarze, a ja te w rozmiarze dostosowanym do domku dla lalek. Jak wyglądały proporcje? Obrazuje je poniższe zdjęcie:
inne wpisy z cyklu "domek dla lalek" znajdziesz, klikając w grafikę poniżej: