Minął 2015 rok. Najbardziej zawrotny w moim życiu. Patrzę z perspektywy czasu i sama nie wiem jak to możliwe, że tyle się wydarzyło. Niczego konkretnego nie planowałam, a zrealizowałam więcej niż bym przypuszczała.
Minął rok, a ja postarzałam się, a raczej wydoroślałam o co najmniej dziesięć.
To był zdecydowanie FANTASTYCZNY rok, który zakończyłam w bajkowy sposób.
Nowy przywitałam równie pięknie.
Rozpoczął się 2016 rok. Dla mnie to nie jest symbol nowej karty, nowego rozdziału itd.
To kontynuacja pisania swojego życia tak, by niczego nie żałować. To zapisywanie kolejnych stron marzeniami, realizacją, planami, spontanicznością, obowiązkami, przyjemnościami i porażkami.
Po tym roku i przypieczętowaniu go minionym tygodniem wiem, że jest we mnie o wiele więcej siły i odwagi niż można przypuszczać.
Nie przeraża mnie wizja codziennych obowiązków po tylu wrażeniach, naładowałam się pozytywnie, dam radę. Fizycznie jest tak źle, że gorzej nie było nigdy, nawet tych kilka lat temu. Na zmianę tego także nabrałam energii.
To co najpiękniejsze z ostatnich dni zostanie oczywiście w sercu i pamięci,
trudno to streścić w kilku zdaniach.
Spontaniczna decyzja wyjazdu i spotkania z osoba, która w moim życiu nieźle namieszała była owiana niepewnością co do realizacji. Nie wiem nawet kiedy sprawy przybrały tak realny obrót.
Podróż przez pól Polski w samotności nie swoim autem- master kierownicy 2015.
Kilka godzin w Łodzi, której samo centrum bardzo mnie urzekło, choć niejednokrotnie byłam zapewniana jakie to mało ciekawe miasto.
Powitanie Krakowa, klimat zimnej kamienicy, zapachy, smaki, alkohol, towarzystwo… Wyprawa w góry. Wszechogarniający mróz, nocowanie pod namiotem przy -10 stopniach, droga niczym do raju, gorąca czekolada, kawałek podłogi przy kominku w cudownym schronisku.Widoki tak nieziemskie, tak bajkowe, że nic tylko stać i chłonąć.
Zachód, wschód, księżyc, niebo, widok na Tatry.
Stada dzikich jeleni przebiegających drogę powrotną. Sylwester w Krakowie do białego rana. Nowy rok na Wawelu, Kazimierzu, nad Wisłą. Media ograniczone do minimum. Pożegnanie, ale tym razem nie ze łzami, a z uśmiechem. Niewykluczone, że więcej się nie zobaczymy. Ale nie patrzę z żalem wstecz, a z przekonaniem, że jeszcze czeka mnie coś wspaniałego.
Powrót do domu zahaczając na noc o Warszawę. O rodzinę, z która co prawda więzy krwi nie łączą mnie żadne, to w serduszku są bliżej niż blisko.
Powrót do domu. Ukochanego psa, rodziny, od której problemów się trochę zdystansowałam.
Do mieszkania, do którego równo rok temu się wprowadziłam. Mojego własnego eM.
Odnajduję siłę, pewność siebie i szczęście. Po prostu.
Pam.