Pamiętacie gofry nad morzem? Chrupiące z wierzchu, puszyste w środku, góra bitej śmietany i owoców za jedyne 12 zł, do tego upaćkane wszystko, klejące się ręce, uświnione dzieci, piasek w zębach, truskawki w piasku, bita śmietana na koszuli. Jednym słowem – relaks w pełni. Od momentu zajęcia się gastronomią do tematu gofrów sprzedawanych we wszelkich budkach podchodzę jak pies do jeża, ostrożnie. Potem dowiedziałam się, z czego są robione i mi przeszło. Nie będę wam obrzydzać rozrywki wakacyjnej, ale coś, co się nazywa „mieszanka gofrowa” i jest sprzedawane w workach 25kg, to nie może być fajnie. I nie, nie łudźcie się, że może gdzieś jest inaczej. Nie jest. Jednak co zrobić jak ogarnia czasem chęć na gofra? Zrobić! We wszelkich sklepach ze sprzętem AGD można kupić gofrownice. Ja mam najprostszą, nie ma mocy czołgu i silnika odrzutowego, więc nie do końca sprawdza się teoria o mocy i kilowatach. Podstawą jest ciasto na gofry, ubita piana, żółtka, przesiana mąką i dobra, bita śmietana. Dziś mój sposób na gofry