Chcemy wyjechać z Najcierpliwszym na wakacje. Zaczął się okres poszukiwań. Gdzie? Jak? Dlaczego nie możemy jechać do Azerbejdżanu? Padło na polskie morze. Maksymalnie daleko od ludzi, plaża, piasek i ja – przebrana za orkę i oczekująca na działaczy Greenpeace’u. Przy okazji poszukiwań natknęliśmy się na miliony zdjęć z wakacji, które to ludzkość jak opętana umieszcza wszędzie. Okazuje się, że nasz naród od lat hołduje temu samemu modelowi spędzania wakacji nad morzem. Smażenie na plaży i smażalnie ryb, wieczorem dancing. Czad! Będę wytapiać wałki, Najcierpliwszy będzie usuwał piasek z Macbooka. Wcześniej wykopiemy sobie grajdoł i będziemy wypatrywać pana z drożdżówkami, żeby go zapytać, z czym te jagodzianki. Jest jeden mały problem – nienawidzimy leżeć na plaży, smażone ryby też nam nie leżą, bo starej frytury nie lubimy, gofry i lody z automatu oraz pamiątki oblepione muszelkami też nie wzbudzają naszych dzikich kwików radości.
Skoro mieszkamy w Krakowie i w górach to czemu nie zajmiemy się zwiedzaniem tychże? – zapytacie. No ile można? Trzeba czasem coś odmienić. Zresztą w Krakowie i w górach jest tak samo jak nad morzem. W Krakowie można zostać rozjechanym przez meleksy wożące turystów lub wydać ostatnie grosze w którejś z „modnej” restauracji, żeby na końcu odstać w kolejce na Wawel i przejechać się busem bez klimatyzacji do Oświęcimia.
W Zakopanem mamy Krupówki. Jak muszę wejść na Krupówki to trzaska mną wszystko. Dziki tłum, pamiątki góralskie rodem z Chin i oszukane oscypki, pijane osobniki przebrane za zwierzątka i góralskie disco polo łomoczące z każdej knajpy.
Wyszło nam, że w sumie wakacje to taki surwiwal lekki. Jak masz do tego dzieci opętane rządzą zakupów, to masz przewalone podwójnie. Już przestałam się dziwić osobnikom przemierzającym szlaki turystyczne z takimi minami, jakby nic innego nie sprawiło im większej radości niż uduszenie swojej żony.
Jednej tylko rzeczy nie zrozumiem, pod żadną szerokością geograficzną. Zamiłowania naszych rodaków do smażonego. Nawet na Malediwach szukają schabowego i golonki w piwie. Mamy lato, czas, kiedy przyroda daje nam tyle możliwości, że grzech nie korzystać! Moim ukochanym darem letnim jest groszek cukrowy. Cudownie słodki, wyraźny i delikatny jednocześnie. Żadne tam groszki z puszki, to jest obrzydliwe. Poza sezonem gdzie można kupić świeży groszek, ratuje się mrożonym. Dziś mam dla was coś fajnego i letniego, a my pojedziemy nad morze we wrześniu.
Krem z zielonego groszku z gotowanym kurczakiem
Potrzebujemy:
- 1 kg groszku cukrowego (może być mrożony poza sezonem)
- 1,5 dobrego bulionu drobiowego lub warzywnego
- ząbek czosnku
- 3 łyżki gęstego jogurtu
- 2 łyżki twarogu półtłustego
- podwójną pierś z kurczaka
- 10 sztuk suszonych pomidorów
- garść drobno posiekanej bazylii
- sól, pieprz, gałkę muszkatołową
Bulion wlewamy do garnka i podgrzewamy, jak zacznie wrzeć to dorzucamy groszek. Groszek jest delikatny, więc nie potrzebuje długiego gotowania, wystarczy mu 5 minut. Dodajemy jogurt i miksujemy na gładko. Doprawiamy solą, pieprzem i gałką. Krem można przetrzeć przez sito, żeby uzyskać idealnie gładką masę, ale są wakacje, kto by się bawił. Z kawałkami groszku też smakuje świetnie.
Do kremu podajemy roladkę z kurczaka, którą robi się bardzo szybko. Pierś z kurczaka pozbawiamy chrząstek, ewentualnych kości i tłuszczu. Dzielimy na dwa pojedyncze filety. Filety rozcinamy, robiąc z nich „motylka”, czyli rozcinamy wzdłuż dłuższego boku i rozkładamy. Filet przykrywamy folią i rozbijamy. Solimy i pieprzymy. Na to układamy suszone pomidory zmiksowane z serem i bazylią. Zwijamy roladkę i zawijamy ją szczelnie najpierw w folię spożywczą, a potem w folię aluminiową. Tak zawinięte „cukierki” wrzucamy do gotującej się wody. Taka kąpiel powinna trwać około 20 minut. Po upływie tego czasu roladki wyciągamy, dajemy im odpocząć i odwijamy. „Dociągamy” je na mocno rozgrzanej patelni, po dwie minuty z każdej strony. Mięso odkładamy, żeby odpoczęło. Kroimy na plastry i podajemy z kremem groszkowym.
Smacznego!
Post Krem z zielonego groszku pojawił się poraz pierwszy w LADY KITCHEN.