Trafiły do nas ostatnio dwie najnowsze książki wydawnictwa Znak. Obie zabierają w intrygującą podróż do czasów, w których jadało się zupełnie inaczej. Z klasą, troską o detale i często wymuszoną niesprzyjającymi okolicznościami zaradnością.

Kuchenny kredens otworzyła Monika Śmigielska. Blogerka, która od kilku lat wyszukuje zapisane w pożółkłych gazetach przepisy, wertuje stare książki kulinarne i pełna zapału usiłuje odtworzyć zaskakujące receptury. Jest wierna tradycji, dba o stylizację stołu, lubi przedwojenną porcelanę i śniadaniowy szyk. Instruuje w sprawie jedzeniowej etykiety, przypomina rady, jakie przed ślubem dostawały kandydatki na dobre żony:) Według ich podpowiedzi kompletuje sprzęt i uczy się tworzyć jadłospis.


Kuchenny kredens ma sporo uroku, zanurzyłam się przyjemnie w tych wszystkich wdzięcznych opisach ostrzegających przed kulinarną nierozsądnością : (…) nadejdzie chwila czynu,puszczania wodzy indywidualnej fantazji i żeglowania pod flagą niepoatrzonego „jakoś to będzie”, bo w takim przypadku „będą” na pewno: strata czasu i strata pieniędzy, i… melancholija straconych korzyści. Czyż to nie brzmi cudownie? Notuję w głowie tę melancholije i będę nią sobie grozić w chwilach kulinarnej niemocy:)
W przepisach Kuchennego kredensu też językowo jest pysznie, bo autorka ortodoksyjnie przywiązuje się do nazw i zwyczajne jajka w koszulce nazywa perdutami, tak, jak to czyniły nasze prabacie. Serwuje też znany z Pana Tadeusza blamaż – krem śmietankowy na własnoręcznie wyciskanym mleku migdałowym, mazgaran, czyli kawę z koniakiem albo ćwibak – ciasto bez masła i proszku do pieczenia, ze sporą ilością bakalii. Jest też obiadowa klasyka, królik, zrazy, kurczak, ale i mniej swojska, mieszczańska sztufada. To duszona na wolnym ogniu pieczeń wołowa według przepisu z 1900 roku!


Dwudziestolecie od kuchni jest produktowo skromniejsze. To bowiem historia przedwojennej Polski, w której wielu rzeczy po prostu brakowało. Pod odzyskaniu wolności w kraju szalała inflacja, ceny rosły. Kilogram cukru kosztował w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze 15 złotych! Tymczasem w Anglii polskim cukrem rolnicy karmili świnie, bo za granicę sprzedawno go tak tanio. U nas wykwintny obiad był marzeniem, a odpowiedzialność za ich spełnienie brały na barki głównie kobiety. Często te, które po raz pierwszy musiały iść do pracy, a po niej dbać o dom, tak, jak robiły to mamy i babcie. Ich wciąż aktualne rady czytelnik dostaje na końcu książki w praktycznym spisie. Z niego dowiedzieć się można, jak przechowywać warzywa, czy jajka, czym odstraszać mrówki i gryzonie oraz, że fornirowane meble odzysują blask:)

Dwudziestolecie od kuchni funduje też pewnien poziom luksusu w opisach restauracyjnej rozpusty. To był czas nowych miejsc, w których wymieniano się plotkami i toczono spory. Czynne przez cały tydzień, od rana do nocy i spełniały oczekiwania najzasobniejszych klientów. Dla tych, co dawali sute napiwki kelner był w stanie nawet pobiec na targ, po jakiś produkt wymagający spełnienia kulinarnego kaprysu. Skromniejsi budżetowo korzystali z oferty kwitnącego street foodu, czyli brali na wynos obiad od straszych pań, co przycupnęły na chodniku z widerkiem wypełnionym domowymi smakołykami. W niewyszukanym menu najczęściej pojawiały się barszcz z kartoflami, flaczki, podorby, bób czy kasza. Nieco wyżej wkulinarnym rankingu były obiady domowe, przygotowywane na zamówienie przez gospodynie gotujące na codzień dla swoich rodzin. Panie, by zarobić kilka groszy dawały ogłoszenia w gazecie, a klient mógł każdego dnia pod właściwym adresem odbierać smaczny i niedrogi posiłek.

Takich opowieści w Dudziestoleciu od kuchni jest więcej, więc jeśli macie na nie apetyt, sięgnijcie po książkę Aleksandry Zaprutko – Janickiej. To rzetelna praca historyczki, którą chłonie się, jak dobre danie. Zresztą najlepiej zajrzyjcie do obu tu opisywanych książek. Szczególnie w duecie dają uczciwy i pasjonujący obraz zapomnianego, niedocenianego kulinarnego życia.

Kuchenny kredens. Polska kuchnia przedwojenna.
Monika Śmigielska,
Wydawnictwo Znak, 2017
Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski.
Aleksandra Zaprutko-Janicka
Wydawnictwo Znak, 2017