Pierwsi uchodźcy trafią do Polski w kwietniu przyszłego roku. Już wiadomo, co od nas dostaną: dach nad głową, 150 zł na powitanie i 70 zł miesięcznie. Jak się u nas zadomowią? Czy przyzwyczają się do polskiej kuchni? A może przyzwyczają nas do swojej?
fot. Iain Cochrane
Dziś zaczynamy od maratonu filmowego, bo bez tyczącej tematu elementarnej wiedzy dyskutować można co najwyżej na pyskówki. Najpierw zapraszam zatem do Aleppo, drugiego pod względem wielkości syryjskiego miasta, zbudowanego wokół monumentalnych zabytków kultury światowej, niegdyś ważnego punktu na Jedwabnym Szlaku, jeszcze wczoraj ważnego centrum finansowego, uniwersyteckiego i turystycznego kraju, który powoli niknie nie tylko z mapy świata, ale i z powierzchni ziemi. Obejrzyj, bo większości z tego, co tu widać, już na żywo nigdy nie zobaczysz.
To film z 2009 roku, kiedy do Aleppo jeździło się na drogie wycieczki. Zabytki, muzea, imponujący ratusz, elegancki dworzec kolejowy, zielone parki, ogrody i tętniące życiem centrum- to miasto żyło za dnia, ale jeszcze piękniej wyglądało nocą. Dziś wygląda już zupełnie inaczej. Chcesz zobaczyć, jak się zmieniło? Zapraszam. Film jest krótki.
Owszem, te 70 zł miesięcznie i te 150 zł zasiłku powitalnego to niewiele, choć znacznie więcej niż jabłko i butelka wody, którą przybijających do greckich wysp uciekinierów witają wolontariusze organizacji pomocowych, z własnej woli pomagając Grekom opanować bliskowschodni exodus. Znacznie jednak więcej, niż pałą przez kark i rozkaz klęczenia w błocie, jakiego uchodźcy doświadczają w Macedonii. Ale klęczą w deszczu i czekają. Do Aleppo już nie da się wrócić, więc nawet jeśli węgierska dziennikarka podstawi nogę ojcu z dzieckiem na ręku, to jednak idą. Niektórzy jadą – w tłumie uchodźców są ludzie na wózkach inwalidzkich, choć to pojedyncze przypadki. W zasadzie w relacjach międzynarodowych stacji telewizyjnych zauważyłem tylko jedną taką panią. Więcej było tych o kulach i z protezami nóg.
Imigranci w Macedonii, fot. Freedom House
Dachu nad głową Polska udziela uchodźcom nie od dziś. Od lat są wśród nich także i Syryjczyczy, i Irakijczycy, choć większość lokujących się w Polsce uchodźców to Czeczeni i Ukraińcy. Szum, który poprzez dramatyczne relacje dziennikarskie z greckich wysp i węgierskich dworców, wstrząsnął każdym polskim domem, należy uznać za sztorm w szklance wody w stylu samonakręcającego się bączka, bo przecież ci ludzie nie spadli z Marsa. Mają choćby dostęp do internetu i widzą otwarte europejskie granice. Tym tłumniej więc jadą i idą.
Meczet w Aleppo, Syria, fot. Fede Renghino
Jednak łodzie z uciekinierami z Bliskiego Wschodu i Afryki krążą po Morzu Śródziemnym od lat. Włosi i Grecy bezskutecznie starali się przebić z tą informacją do opinii publicznej, ale udało się to dopiero wtedy, gdy kamery stacji telewizyjnych zarejestrowały martwe dziecko wyrzucone przez morze na europejskiej plaży. Ani to czas, ani miejsce, żeby silić się na komentarze w tej sprawie. Dość powiedzieć, że obozy dla uchodźców w równie niespokojnej co Syria Libii dały do dziś schronienie ponad 1.300.000 ludzi. Podobna liczba znalazła schronienie w Jordanii i Iraku – krajach, w których też toczą się działania wojenne.
Meczet w Aleppo, Syria, fot. Gabriele Fangi, Wissam Wahbeh
Problem emigracji i exodusu z Bliskiego Wschodu ilustruje często powtarzany w różnych stacjach telewizyjnych film dokumentalny „Imigranci”. Przez ponad godzinę widzowie przyglądają się mozolnej wędrówce grupy uchodźców z Iraku, Pakistanu i Afganistanu, którym na różnych etapach ich podróży towarzyszy reporterska kamera. Przez pustynne obszary Bliskiego Wschodu idą pieszo, Morze Śródziemne przekraczają w zapełnionej żywym towarem łódce. Celem jednej z grup jest Paryż. Docierają tam przez nikogo nie niepokojeni koleją z dworca w Rzymie. W Paryżu spodziewali się raju na ziemi, o którym wszyscy w domu tak barwnie im opowiadali. Co zastali? Kawałek kartonu w parku i brak perspektyw.
Cytadela w Aleppo, Syria, fot. Memorino, wikipedia
O Francji mówi się ostatnio w mediach znacznie mniej niż jeszcze miesiąc temu. Po rozpaczliwych próbach pokonywania przez uchodźców kanału La Manche zostało już tylko wspomnienie. Teraz oczy Europy skierowane są na Niemcy, które – ku zaskoczeniu wielu – biorą uchodźców w dziesiątkach tysięcy i to jak leci, a do tego witają ich na dworcach zupełnie inaczej niż nasi rodacy, na portalach społecznościowych prezentujący przygotowane już kije bejsbolowe, kaptury i szaliki. Niemcy pomagają, ale też korzystają z okazji przygarnięcia sporej grupy imigrantów. To leży w ich interesie, bo starzejącym się Niemcom za kilka lat może zabraknąć opieki.
Sala tronowa w Cytadeli w Aleppo, fot. Bernard Gagnon
My też to wiemy, ale zdaje się, że problemy przyszłości mało nas obchodzą. A przecież nie dość, że demografowie biją u nas na alarm nie ciszej niż w Niemczech, to dodatkowo uciekło nam w ostatnich latach ponad 2 miliony ludzi. Skutki są widoczne tu i teraz. W ubiegłym tygodniu w Ekspresie Reporterów pojawił się reportaż z Bydgoszczy, ilustrujący dramatyczną sytuację piekarza, który – mimo iż tamtejszy urząd pracy podesłał mu ponad 40 osób – nie znalazł ani jednej, która byłaby w stanie „kulać bułki”.
Choć imigrantami nie da się załatać katastrofalnej dziury demograficznej Europy, Zachód chętnie po nich sięga. Wbrew temu, co tu i ówdzie słyszy się o imigrantach, stojący na zmywakach Polacy, sprzątający ulice Bułgarzy czy pracujący przy utylizacji azbestu Rumuni wciąż są na Zachodzie mile widziani. Jak pokazuje choćby ten reportaż Ekspresu Reporterów, także ta pracowita „Ostojropa” zaczyna powili wybrzydzać i żądać awansu. Za to Afrykańczyk i Irakijczyk nie żądają, więc Zachód otwiera drzwi.
Wszelkiej maści uciekinierzy gromadzeni są najpierw w obozach, w których są rejestrowani i oczekują na urzędowe decyzje. W tym czasie uczą się języka, a czasami przygotowują się do pracy. Jeden z takich obozów pokazała kamera francuskiej telewizji. Widać na niej wolontariuszy, którzy przygotowują jedzenie na uchodźców i starają się im pomóc, dowożąc im żywność do obozu. Wizyty wolontariuszy generują jednak negatywne emocje, bo uchodźcy odmawiają jedzenia konserw, których „najlepiej spożyć przed” zdążyło już minąć. Czują się urażeni, niektórzy obawiają się podstępnych prób zatrucia. Czy słusznie? Czy mają prawo obrażać się na przeterminowane konserwy? Czy mają prawo sądzić, że ktoś chce ich otruć? A co z jedzeniem, którego ich kultura i religia nie pozwala im jeść? Czy mają prawo odrzucić taką pomoc? Czy mają prawo w ogóle żądać czegokolwiek?
Zadawałem to pytanie znajomym. Odpowiedzi były różne. Jak tak można – wyrzucać jedzenie? Przecież nasi w Niemczech pożerali nawet puszki z kocim żarciem i nikt się nie żalił. Szacuje się, że w latach 70. i 80. do Niemiec wyjechała z grubsza licząc jedna trzecia Pomorzan. Wcześniej, w czasie II wojny światowej i tuż po, Polacy znajdowali azyl w Grecji a nawet w Persji – dzisiejszym Iranie. Jeszcze wcześniej, w okresie międzywojennym, sporo Polaków odpłynęło na słynnym Batorym z Gdyni do Ameryki.
Dziś najchętniej emigrujemy do Wielkiej Brytanii – choć nie ze względów politycznych, a już ekonomicznych – ale widać to także w statystykach służb więziennych. Pewnie niewielu zdaje sobie sprawę, że za brytyjskimi kratami siedzi 1000 Polaków a do stanowią oni największą grupę osadzonych na Wyspach obcokrajowców.
Prawo w Europie zatem działa, ale działa nie tylko prawo karne. To międzynarodowe w dalszym ciągu jest aktualne, a ponieważ docierający do Europy Syryjczycy z Aleppo to w przeważającej części ludzie wykształceni, korzystający z wynalazków współczesności, posiadający smartfony, a często nawet dość majętni, toteż czytać umieją i owe prawa znają. Większość z nich zmierza do Niemiec, Szwecji albo Norwegii, bo są tam już ich rodziny, przyjaciele i sąsiedzi.
Falafel, fot. Gal (flickr.com)
Mimo porażającego lęku Orbana, manifestującego się nieudanymi próbami odgrodzenia się od świata betonem, niewielu z nich ma interes osiadania na Węgrzech, w Czechach czy w Polsce. Pewnie dlatego z taką niewdzięcznością spotykają się akcje polskich parafian, którzy zdążyli już umieścić kilkunastu syryjskich uchodźców w przygotowanych dla nich mieszkaniach, z których to mieszkań ci nocą nikczemnie zbiegli do Niemiec. Mimo naszych buńczucznych opinii, nie mamy w Polsce warunków dla muzułmańskich uchodźców. Czy poza planem obdarowania ich zasiłkiem w kwocie 70 zł miesięcznie, mamy pomysł, czym ich karmić? Schabowych z kapustą ani toruńskiej z musztardą nie będą jeść, bo to nie jest żywność halal. W Polsce takiej żywności nie ma. Ubój rytualny jest u nas zakazany.
Stawiam zatem wiele pytań, ale wszyscy je dziś stawiamy. Mamy wątpliwości, czy 38-milionowy naród poradzi sobie z 12-tysięczną grupą. Należy sądzić, że poradzi sobie, skoro poradził sobie z kilkudziesięciotysięczną grupą azylantów z Czeczenii. Na ulicach wszak ich nie widać. Nie widać też zresztą 15-tysięcznej grupy studentów z Ukrainy.
Syryjczyków pewnie też nie zauważymy, no chyba że pójdą pod Sejm protestować, czasami rzeczywiście protestują – ostatnio w Urugwaju przeciw głodowym pensjom.
O lęku i bezradności wobec ogólnoświatowego kryzysu humanitarnego będę mówił w mojej najbliższej audycji w JemRadio. Czym nakarmić uchodźców z odmiennych kręgów kulturowych? Jadają wołowinę, więc może to szansa dla tej polskiej? Na temat polskiej wołowiny będę rozmawiał z prof. dr hab. Agnieszką Wierzbicką, kierowniczką Zakładu Techniki w Żywieniu Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji SGGW w Warszawie. Z Panem Makarym porozmawiam o akcji Na krzywy ryj, jedzeniu ze śmietnika oraz o pierwszym w Polsce outlecie z przeterminowaną żywnością. Podejmiemy też wymagającą rozwinięcia dyskusję nad koniecznością powołania Państwa Kulinarnego. Na premierę zapraszam w środę od 20.00 do 22.00 – powtórki w kolejnych dniach tygodnia o różnych porach (patrz Facebook JemRadia). Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl