To będzie długi wpis, więc proponuję zróbcie sobie kawkę albo herbatę i zapraszam.
Zacznę od szamponów, bo na ich temat nie mam zbyt wiele do napisania. O dwóch szamponach z Farmony pisałam już tutaj, ten z wyciągiem z bursztynu też niedawno wykończyłam ale albo wyrzuciłam, albo zgubiłam opakowanie. Jeśli chodzi o Biovax to bardzo delikatnie pachniał, a jego konsystencja i to w jaki sposób się pienił (a pienił się mega delikatnie) przypomina mi bardzo szampon Babydream. Dawno, dawno temu skończyłam używać serum z Eveline i całkiem o nim zapomniałam. Ale z tego co pamiętam, to używałam go na noc i chyba nie codziennie bo albo mnie wysuszało, albo obawiałam się tylko że mnie wysuszy. Ale cieszę się bardzo, że znalazłam tą buteleczkę, bo zamierzam ją umyć dokładnie i zrobić w niej sobie własne serum.
Płyn micelarny Tołpa. Pomimo obecności alkoholu w składzie nie podrażnił mnie, ani ten, ani jego wersja w zielonym opakowaniu. Mocno pachniał, z makijażem nawet mocnym radził sobie całkiem ok, teraz używam kolejnego płynu micelarnego Tołpy i też jest zadowolona. Ogólnie duży plus dla tego produktu.
Coat przyspieszający wysychanie. Chyba najtańszy tego typu produkt. Kiedyś skusiłam się na niego bo był w jakiejś promocji, że zapłaciłam za niego grosze i został ze mną, teraz już mam kolejne opakowanie. Jego wada jest taka, że rozpuszcza lakier, który nim pokrywamy, ale jeżeli używa się go szybko i sprawnie, to wszystko wygląda bardzo dobrze i naprawdę bardzo przyspiesza wysychanie lakieru.
Czas na maski. Ich było w mojej pielęgnacji baaardzo dużo, i z pewnością nie mam tu wszystkich opakowań. Najpierw mega buble, czyli Marion Japoński rytuał, pisałam o tej masce
tu.
Kolejny bubel, a raczej rozczarowanie.Po marce Benton spodziewałam się naprawdę dużo, niestety tkanina była bardzo niedopasowana, esencji było mało, uczucie po zdjęciu maski przez moment przyjemne, skóra była ładnie napięta, ale do słownie po chwili ta wmasowana esencja dosłownie zniknęła. Mogłabym spokojnie nałożyć na buzię jakiś krem ale nie zrobiłam tego bo byłam ciekawa efektu rano... Efekt był taki jakbym nic na twarz nie nałożyła przed snem. Nie sądzę bym sięgnęła jeszcze kiedyś po tę maskę.
Skin79 i na temat tych masek nie mam nic do powiedzenia. Były ok, szału ani krzywdy nie zrobiły.
Maska, która uratowała mnie w Pradze i kilka razy po powrocie i ją uwielbiam i też już niej pisałam, tu: I moje najbardziej ukochane maski, do których wracam regularnie. Lomilomi, wypróbowałam wszystkie i najbardziej kocham jaśminową. Pięknie pachną, mają dużo esencji, są dobrze dopasowane do twarzy, efekt ich stosowania jest długotrwały. Uwielbiam, kocham, i nie znalazłam do tej pory innej maseczki w płachcie, która byłaby choć w połowie tak cudowna, jak te z Lomilomi, mimo ich naprawdę super niskiej ceny.
Teraz największe nieszczęście ever. Skończyłam perfumy, które kocham. To dla mnie trudne i nawet nie chcę o tym pisać.
Tonik z Vianaka. Pachnie fantastycznie, miętowo, delikatnie chłodzi i jest ok. Robi co ma robić ale fajerwerków nie ma.
Podkład z Bielendy, a konkretnie jego próbka. I teraz uwaga, JESTEM PRAWIE PEWNA, ŻE PRODUKT W PRÓBKACH RÓŻNI SIĘ OD PRODUKTU PEŁNOWYMIAROWEGO. Słyszałam kiedyś o tym, że producenci kosmetyków tak robią, żeby zachęcić do zakupu, ale pierwszy raz odczułam to na własnej skórze.
Podkład w próbkach jest świetny, wypróbowałam, spodobał mi się, kupiłam wersję pełnowymiarową, Inne krycie, inna konsystencja, inna trwałość, po prostu, inny produkt, potem latała, i zbierałam próbki gdzie się da i ich używam i jestem zadowolona.
Kolejna próbka to krem BB z Lily lolo, to mój pierwszy podkład mineralny w formie płynnej. Zaskoczenie super pozytywne, i przy najbliższej okazji kupię produkt pełnowymiarowy.
I w ten sposób dobrnęłam do końca. Są to moje zużycia tak naprawdę z ostatnich kilku miesięcy, i następne denko zapewne też pojawi się za jakiś (raczej dłuższy) czas.