Tysiąc dziewięćdziesiąt sześć dniTrzydzieści sześć miesięcy
Trzy lata
A wszystko to zamknięte pośród garści myśli i przepisów, w cukrowej otoczce pachnącej cynamonową, korzenną słodyczą albo słonej skorupie wątło spojonej jajkiem, mogącej rozsypać się w każdej chwili. Spędziłam tutaj, z Wami, naprawdę cudowne chwile. Zakładając tego bloga, ten pozornie niezwiązany ze sobą miszmasz słów, nawet nie przypuszczałam, że przerodzi się on w coś tak mi bliskiego i przetrwa w sieci zapełnionej pysznościami tak długi okres czasu. Wierzcie mi, że kiedy patrzę na datę założenia mojego małego kącika, nie potrafię w to uwierzyć. Nigdy nie twierdziłam, że ma być to żart, igraszka, ale jednak... trzy lata?... Dzisiejszy wpis okazuje się być dłuższym, niż planowałam. [Jeśli więc nie macie ochoty czytać moich uzewnętrzeń zapraszam od razu do pysznego przepisu :)] Szczególnie, że w ostatnim czasie w miejscu, do którego włożyłam swoje serce i w którym odnalazłam swój cichy fragment pośród całego zgiełku pędzącego świata, pojawiałam się wstydliwie rzadko. Czuję się z tym źle, tak bardzo źle, jak nie potraficie sobie tego nawet wyobrazić.
Przytłoczyła mnie wciąż piętrząca się góra obowiązków, orogeneza bez końca, rozpoczęta w zamazanym punkcie gdzieś na granicy pamięci, bez wizji terminacji; rodząca tylko apatię, niechęć, zupełną awersję do Czegokolwiek. Wędrówki, migracje po mapie okolicy, zmiany i Przemiany. Nagłe Umierania i momenty Narodzin. Wszystko to złożyło się na moją nikłą prezencję tutaj, w tej przystani, do której kiedyś tak bardzo lubiłam przecież uciekać. Dalej lubię i dalej pragnę. Marzę o stale rozgrzanej powłoce piekarnika, rozkwitaniu ciast i chlebów.
A pozostaje mi tylko chwilowe kiełkowanie, zawiązanie początkowych, przemijalnych powłok, po których pozostaje tylko nikłe, rozmywane czasem wspomnienie. Pragnę to zmienić, rozpalić wieczne węgielki, ale one gasną, Kochani. W płucach nie ma dość sił, wdechy i wydechy wpadają i wypadają przerywaną linią zygzaków, sinusoidami wzlotów i upadków.
Gdzieś na granicach, na opuszkach palców, ciała, czuję nikłe ciepło, i to daje mi nadzieję na całkowity Powrót, pozwala oddychać Nadzieją na permanentne albo też chociaż okresowo dłuższe Pojawienie. Kiedyś. Ale wiedzcie, że nawet w tej nikłości i pustce Jestem, zerkam, co dzieję się na blogu, któremu absolutnie nie pozwolę Zniknąć, bo zbyt wiele dla mnie znaczy i zbyt wiele znaczycie dla mnie Wy, Kochani, którzy podtrzymujecie mnie w poczuciu sensowności tego, co tworzę i wspieracie mnie - może nawet czasem
o tym nie wiedząc. Dziękuję tym, którzy są ze mną praktycznie od początku istnienia Cynamonu i oliwki, nawet nie wiecie, jak przyjemnie jest spoglądać na te same, przyjazne twarze przewijające się tutaj od owych 36 miesięcy. Dziękuję tym, którzy pojawiają się pośród moich gości z każdym kolejnym dniem, wpisem, migawką. Dziękuję, że rozsiadacie się przy coraz większym pachnącym cynamonem stole; mam nadzieję, że Wam się tutaj spodoba i zostaniecie na dłużej. Postaram się, aby krzesła stawały się wygodniejsze, a półmiski zapełniały coraz pyszniejszymi daniami...
Nie obiecuję szybkiej, natychmiastowej Poprawy, ale czuję, że czai się ona gdzieś na krawędzi, gotowa ponownie objąć dowództwo. W końcu trzy lata to przecież nie tylko nie lada rocznica, ale i poważne wyzwanie, by kolejne Dni, Miesiące, a może Lata były jeszcze bardziej owocne niż to, co udało mi się osiągnąć dotychczas... Jest przecież jeszcze tak wiele pyszności do przygotowania! Ściskam mocno, Kochani
Oliwka
Tort Szwarcwaldzki/przepis pochodzi z tej strony, z malutkimi zmianami Składniki na ciasto:
75 g czekolady gorzkiej
75 g czekolady mlecznej
150 gmiękkiego masła
150 gdrobnego cukru
6 dużych jajek, osobno białka i żółtka
150 gmąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
Masło zmiksuj z roztopioną, lekko ciepłą czekoladą aż do gładkości. Kolejno i powoli wbijaj żółtka i cukier, cały czas miksując. Wsyp przesianą mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, wymieszaj. Białka ubij z solą na sztywno, delikatnie wmieszaj do gęstej, czekoladowej mikstury.
Ciasto przelej do wyłożonej papierem tortownicy o średnicy 24 cm. Piecz w temperaturze 170ºC przez około 30 - 40 minut (do tzw. suchego patyczka). Ostudź, a następnie przekrój wzdłuż na 3 blaty. (Jeśli masz w posiadaniu 3 tortownice o tej samej średnicy, możesz upiec osobno 3 blaty, każdy blat będzie piekł się wówczas około 12 minut i nie będzie problemu z przekrojeniem ciasta na 3 równe części)
Syrop do nasączenia blatów:
75 ml soku z wiśni (może być z kompotu, może być syrop z wiśni z puszki)
75 ml likieru wiśniowego
Wymieszaj.
Masa wiśniowa:
150 ml kompotu z wiśni (lub syropu po wiśniach z puszki)
2 łyżki cukru
2 łyżki skrobi ziemniaczanej lub kukurydzianej
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
50 ml likieru wiśniowego
700 gwiśni świeżych, zamrożonych (po odsączeniu wody) lub z kompotu, syropu, itp.
100 ml kompotu wymieszaj z cukrem, ekstraktem z wanilii, likierem oraz wiśniami, doprowadź do wrzenia. W reszcie kompotu rozprowadź mąkę ziemniaczaną i wlej tak powstałą mieszankę do gotującej się cieczy - mieszaj do momentu zgęstnienia - całość przygotowuje się tak, jak kisiel i taką też konsystencję ma osiągnąć.
Ponadto:
około 750 ml - 1 l śmietany kremówki (30%) na przełożenie i ozdobienie
4 łyżki cukru pudru
ew. usztywniacz do śmietany
Śmietanę ubij na sztywno z cukrem pudrem.
Złożenie tortu
Na paterę połóż pierwszy blat ciasta, nasącz syropem. Na niego wyłóż połowę masy z wiśni, 1/4 bitej śmietany. Przykryj kolejnym blatem, znów nasącz, wyłóż resztę masy wiśniowej, kolejną część bitej śmietany. Przykryj ostatnim blatem ciasta, lekko przyciskając, nasącz.
Tort z wierzchu i po bokach udekoruj resztą bitej śmietany, ozdób wedle uznania. Przechowuj w lodówce.
Smacznego!
Klasyczny. Czasochłonny, a przy tym niesamowicie efektowny. Czekoladowe blaty nasączone alkoholowym syropem, przełożone białą chmurką bitej śmietany oraz kontrastującą, czerwoną wiśniową masą. Ciemne ciasto otulone białą kołderką, przyozdobione mniej lub bardziej strojnie - bo czyż nie wyglądałoby pięknie całe w jasnościach, a zaakcentowane jedynie krwistymi kulkami ociekającymi sokiem? Wytworne i naprawdę niesamowicie smaczne. Zachwyci wszystkich wielbicieli wiśniowo-czekoladowego połączenia (i nie tylko ;)), gwarantuję.
Tort,
podobnie jak rok temu upiekłam w dwóch wersjach - miniaturowej, by pokazać Wam jego wnętrze i dużej, która powędrowała jako prezent (jeśli czytasz mojego bloga, Moniko, raz jeszcze sto lat!), przez co przybrana została w niezbyt klasyczny sposób - przeznaczona była do przewożenia na dość długiej trasie w niezbyt komfortowych warunkach, dlatego wisienki czy inne wolne duchy znalazłyby się w poważnym niebezpieczeństwie, podobnie jak śnieżne boki. Na usprawiedliwienie dodam, że wszystko, co na wierzchu, zawierało wiśniowe nadzienie. ;)
(zdjęcia za to robiłam o 7:20 rano, szumy były więc nieuniknione.)