Na pierwszym roku studiów dopadła mnie rutyna. Miałam dosyć wszystkiego, a nieudana sesja zimowa i poprawki utwierdziły mnie w przekonaniu, że czas zrobić coś dla siebie. Nie widziałam innej możliwości- musiałam wyjechać gdzieś daleko. Przypomniałam sobie, że jakiś czas temu tata powiedział, że powinnam wziąć udział w „Work&Travel”, jednak wtedy machnęłam ręką, nie biorąc jego propozycji całkiem „na serio”. Szybko wpisałam adres odpowiedniej strony internetowej, a zaraz potem sięgnęłam po słuchawkę i zapytałam rodziców o zgodę. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie- wypełniłam aplikację, wniosek o wizę (w międzyczasie moja koleżanka, Karina, dołączyła do mnie) i ani się obejrzałam, a już siedziałam w samolocie do USA. Można powiedzieć, że wyjazd ten traktuję jako pewnego rodzaju przełom w swoim życiu, ponieważ dał mi więcej, niż mogłam sobie wymarzyć.
1. Doszlifowałam angielski.
Nie mogę powiedzieć, że poziom mojego języka był zły przed wyjazdem. Był niezły, jednak typowo szkolny. Dużym problemem było też przełamanie się do swobodnego mówienia, bez stosowania skomplikowanych konstrukcji, które, powiedzmy sobie szczerze, z językiem potocznym mają niewiele wspólnego. Miałam też duży kompleks odnośnie swojego akcentu. W Stanach MUSIAŁAM mówić. Raz lepiej, raz gorzej, ale mówiłam. Po dwóch miesiącach codziennego obcowania z językiem i w zasadzie znikomej ilości polskiego (rzadko zdarzało się, żebyśmy zostawały z Kariną tylko we dwie) wszystkie moje wcześniejsze obawy zniknęły. Wiem, że zdarza mi się robić błędy, czasem nawet bardzo głupie, ale co z tego? Najważniejsza przecież jest komunikacja.
2. Zawarłam nowe znajomości.
Jestem zwolennikiem teorii, że to ludzie tworzą klimat danego miejsca. Miałam szczęście, że na Cape Cod poznałam wiele wspaniałych osób, które sprawiły, że mój wyjazd był niezapomniany. Zawsze kiedy rozmawiamy z Kariną o tym, że chętnie byśmy wzięły udział w tym programie jeszcze raz, uświadamiamy sobie, że najbardziej tęsknimy właśnie za nimi.
3. Stałam się bardziej otwarta.
Zawsze należałam do osób raczej nieśmiałych i zdystansowanych. Poznawanie nowych ludzi i obecność w nowym środowisku powodowała u mnie stres. Nigdy też nie byłam typem "działaczki". Odkąd wróciłam ze Stanów zaczęłam podejmować się nowych wyzwań i więcej obcować z innymi- zaczęło się od bycia mentorem dla Erasmusów, tak na dobry początek. Od niedawna też jestem wolontariuszką.
4.Nabrałam większego szacunku do pieniędzy.
Nie jestem rozrzutna i nie wydaję pieniędzy moich rodziców "łatwą ręką". Zawsze staram się odkładać na swoje potrzeby i racjonalnie dysponować swoim kieszonkowym. Jednak kiedy przez parę godzin myłam kible i zeskrobywałam bród z kuchenki oblepionej jedzeniem, zdałam sobie sprawę z tego, że NAPRAWDĘ ciężko jest zarobić pieniądze.
5. Poznałam amerykańską kulturę.
Amerykański optymizm zaraża. Można podchodzić do tego różnie, odbierać sztucznie, jednak czy nie lepiej rozmawia się z człowiekiem, który uśmiecha się, zagaduje, a nawet pożycza parasolkę nieznajomym klientkom ze sklepu w czasie ulewy? Poza tym, ludzi naprawdę interesuje to skąd jesteś. Pewnego dnia podszedł do mnie i do Kariny starszy pan. Nie pamiętam nawet od czego zaczęła się nasza rozmowa, ale skończyło się na tym, że przesiedziałyśmy z nim dobre czterdzieści minut na ławce, dyskutując o polskiej historii i zwyczajach. Prawdziwą Amerykę poznawać zaczęłyśmy dzięki Williamowi (wiecie- imprezy, czerwone kubeczki i te sprawy...) i z każdym dniem coraz bardziej uświadamiałam sobie jak mało jeszcze o tym kraju wiem.
Wyjeżdżając miałam duże obawy- stresowałam się, że nikogo nie poznam, że sobie nie poradzę... Bzdura! Ten wyjazd to jedna z najlepszych rzeczy, jakie do tej pory przeżyłam. Czy warto? Jasne, że tak!
PS- Jeśli ktoś ma jakieś pytania to chętnie na nie odpowiem.
________________________________________________________________________
During my first year at my university, the routine started killing me. I was fed up with everything and not passing my exams didn't help. I knew that it was high time to do something for myself. I didn't have any other option- I had to go somewhere. Once my dad wanted me to take part in the "Work and Travel" program, but when he asked me I wasn't sure about it. I decided to call him and ask for permission. Then everything happened so quickly- my application, visa (meanwhile my friend Karina joined me) and suddenly I was sitting on a plane to the USA. I can admit that this trip was like a breakthrough for me because I got a lot more out of it than I expected.
1. I improved my English skills.
I can't tell you that my English was really bad before my trip. It was quite good, but at a typical "school" level. I had a big problem to start speaking freely, without difficult grammar constructions, which, let's say, doesn't matter in daily language. My complex was because of my accent. In USA I HAD TO speak English. Sometimes for better, sometimes for the worse, but I was speaking. After two months of using this language every day and barely using Polish (it wasn't so often that I was alone with Karina) all my fears had gone. I still make mistakes, some really silly, but is it really so important? The most important thing is communication.
2. I met a lot of people.
I'm a supporter of the theory that people create the atmosphere of the place. I was lucky and I met many incredible people on Cape Cod and they made my trip unforgetable. Whenever I talk with Karina about taking part in the program one more time, we realize that we miss the people there the most.
3. I became more open.
I was rather shy and kept my distance before my trip. Meeting new people and being in a new area made me stressed a lot. I've never been any type of activist. Ever since I came back from the USA I've started looking for new experiences- I started by being a mentor for an Erasmus student, for a good start. I also recently became a volunteer.
4. I have more respect for money.
Ok, I'm not wasteful and I never spend my parent's money so easily. I always try to save money for my needs and I'm responsible with it. I have to admit that when I was cleaning toilets and removing a mess from in the oven, I realized that making money is a REALLY difficult thing to do.
5. I got to know American culture.
American optimism infects. You can think whatever you want about it, but isn't it nicer when people are smiling, start talking with you without any reason or even lend you an umbrella during a rainstorm? Anyways, one day me and Karina met an old man. I have no idea how it started, but we spent about 40 minutes talking with him about Polish history and habits. Of course I saw the real America because of William (you know- parties, red cups etc.) and every day I was making myself more knowledgeable about this country.
I had a lot of fears going to USA- I was stressed about being alone, not being able to manage everything... Bullshit! This program was one of the best things in my life so far. Was it worth? Of course it was.