Jestem Lewandosko, jem szałwię hiszpańsko
Superfoods, czyli inaczej spożywcze cuda na kiju, które bombardują nas już nawet w drogeriach to nic innego jak produkty z wielkim potencjałem. Przeważnie zawierają kolosalne ilości antyoksydantów, witamin i minerałów. Ich lista jest tak długa, że większość artykułów dostępnych online wymienia średnio 5 z nich kierując się popularnością. Czytając komentarze pod nimi stwierdzam, że większość uważa je za coś tak drogiego i egzotycznego, że tylko największe szychy mogą po nie sięgać w codziennej diecie - afera pudelkowa z Anną z nagłówka co je śniadanie za 50 zł (a w nim m. in. chia). Nic bardziej mylnego. Każdy Polak jadł superfood nawet o tym nie wiedząc - czosnek wita. Innym (może nie mega tanim) i polskim produktem jest sok z brzozy.
Dawno temu pisałam o jarmużu, jagodach goji i spirulinie. Nie uznałam ich za cudotwórców, jednak uważam, że włączenie ich do diety może mieć dobry wpływ na ogólną kondycję organizmu. W końcu nigdy dość antyoksydantów, nienasyconych kwasów tłuszczowych i innych dobrodziejstw natury.
Naoglądałam się miliona zdjęć tych jakże dziwnych "kuleczek", które miały być puddingiem na różnych blogach (nawet u
Anwen) i powiedziałam sobie, że muszę je mieć (zupełnie jak faszynelka po zobaczeniu kiecki z nowej kolekcji na znanej babce). Co prawda moje zamówienie z fitness-food.pl złożyłam w maju, jednak dopiero teraz, podczas porządków w kuchennych szafkach, stwierdziłam, że czas spróbować.
Pudi wersja fit melanż
Bałam się smaku, że okaże się kolejnych ohydztwem jak jagody goji - sory, jedzenie ich był dla mnie męką, jednak dorzucałam je do porannych owsianek/muffinek etc. tylko po to, żeby było lepiej i zdrowiej.
W tym wypadku od razu wiedziałam, że chcę wypróbować wcześniej wspomniany pudding. Początkowo zainspirowała mnie Aga Grzelak (vlogerka) swoim wytworem z tapioki. Jednak jej dostępność jest słaba. Nasiona chia są w co drugim sklepie ze zdrową żywnością, a nawet w Rossmanie (i to z certyfikatem bio!). Jak zrobić pudding? Nic prostszego 2 łyżki nasion zalewamy szklanką mleka, dosładzamy miodem/syropem z agawy etc., widziałam także przepis z dodatkiem mleka kokosowego. Przy takich propocjach konsystencja jest dość rzadka, ponieważ nasiona nie wchłaniają całego mleka. Gdy wrzuciłam mniej więcej 5 łyżek otrzymałam całą ikeowską szklankę puddingu, który starczył mi na 2 porcje. Był idealnie gęsty. Jeśli pytacie o smak - niestety go nie ma (stąd polecam dodać choć odrobinę miodu). Z drugiej strony to daje nam pole do popisu - można go jeść z całą gamą owoców albo wsypać odrobinę kakao.
|
|
Tańszy zamiennik?
Gdy kupowałam nasiona wiedziałam o nich jedynie, że mają w sobie dużo tłuszczu i tworzą charakterystyczny glutek (pozdrawiam włosomaniaczki, tylko Wy rozumiecie) - pierwsze skojarzenie: siemię lniane. Postanowiłam przeanalizować wartości odżywcze obu.
Pierwsza rażąca różnica, która przychodzi Wam pewnie na myśl jest cena. Bio siemię lniane to koszt około za 13 zł za 1 kg, natomiast nasiona chia także z certyfikatem kosztują około 70 zł. Oczywiście te niewiadomego pochodzenia kosztują nawet 20 zł, jednak nie chciałabym jeść czegoś wątpliwej jakości.
Jak widzicie po lewej stronie do porównania użyłam tylko trzech witamin. Dlaczego? Inne także występują, jednak te są szczególnie ważne.
Niacyna (witamina B3, popularnie zwana wit. PP) wspomaga trawienie, uczestniczy w tworzeniu czerwonych krwinek, hamuje toksyczne działanie związków chemicznych i leków, reguluje poziom cholesterolu, rozszerza naczynia krwionośne, oddziałuje korzystnie na stan psychiczny, poprawia kondycję skóry i włosów.
Tiamina to nic innego niż witamina B1. Niestety na wikipedii można przeczytać o niej jedynie chemiczny bełkot, który mówi mniej więcej tyle, że bierze udział w przemianie węglowodanów, pobudza wydzielanie tyroksyny i insuliny, a także przyspiesza gojenie się ran i wykazuje działanie uśmierzające ból.
Ocenę pozostawiam Wam. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że różnice są niewielkie (poza zawartością wit. E), chyba że ktoś przestrzega restrykcyjnej diety, wtedy siemię wygrywa niższą zawartością węgli. Pamiętajcie jednak, że ja bikiniarą nigdy nie będę i jem racjonalnie, a nie rozmyślam nad gramaturą dań. Len także wygrywa pod względem zawartości potasu, więc jest idealny dla osób, które cierpią z powodu skurczów. Jeśli natomiast cierpicie na niedobór niacyny wtedy chia byłaby idealnym rozwiązaniem.
Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt.
Nasiona chia zmieszają ryzyko rozwoju raka piersi, ale zwiększają prawdopodobieństwo zachorowania na raka prostaty. Wszystko przez zawarty w nich kwas ALA, czyli kwas alfa-linolenowy, który stanowi kwintesencję kwasów omega-3. Jak wynika z badań opublikowanych w piśmie "Nutrition Research", nasiona szałwii są najbogatszym roślinnym źródłem kwasu ALA - zawierają go o 16 proc. więcej niż uchodzące za jego skarbnicę siemię lniane. Jak przekonują amerykańscy naukowcy na łamach "Journal of Molecular Biochemistry", kwas ALA indukuje apoptozę, czyli śmierć komórkową, pewnych linii komórkowych odpowiedzialnych za rozwój raka piersi i szyjki macicy, bez uszkadzania zdrowych komórek. Tym samym potwierdzają wcześniejsze wyniki badań, opublikowane w "European Journal of Cancer" w 2000 roku, z których wynika, że zwiększenie stężenia kwasu ALA we krwi wiązało się ze zmniejszonym ryzykiem występowania raka sutka.
Myślę, że od czasu do czasu będę jednak kupowała chia, poza tym muszę je jeszcze wypróbować w ramach naturalnego zagęszczacza do zup.
Miałyście/mieliście okazję spróbować tego cuda - jeśli tak jakie są Wasza wrażenia? Jeśli macie znacie ciekawe przepisy z super nasionami dajcie znać, z chęcią wypróbuję.