Dzieciństwo kojarzy mi się z zapachami. Do dziś, kiedy wracam w rodzinne strony mojego Taty, jego mamy - Babci Wilhelminy oraz jej Mamy - Pra Babci Ani, uderza we mnie to uczucie, kiedy byłam nastolatką i spędzałam tam każdy ciepły weekend. Każdy wolny dzień od szkoły, każde wakacje. Przywołuje je przede wszystkim zapach. Świeżej trawy, nagrzanego od słońca drewna i smoły a nawet kurniku, z którego podkradałam jeszcze ciepłe, ledwo co zniesione jajka.
Wracając tam już w swoim dorosłym wcieleniu, niewiarygodnym dla mnie jest, jak zapach może przywołać wspomnienia, ba, sprawić, że znowu czuje się tą małą, nastoletnią Anią. Znowu jem zupę na schodach i dyndam nogami zwisającymi pomiędzy deskami, zerkam na drugą stronę Dunajca czy aby Baba Jaga nie chce po mnie przylecieć, bo już nie mogę tej ostatiej łyżki. Podsiadam Dziadka na ganku, bo jakoś oboje lubimy jeść z tej samej strony stołu. I kiedy czuje w powietrzu zapach powideł gotowanych w wielkim kotle, marze o piętce z masłem. Zamykam oczy i czuję zapach chleba pieczonego w piecu, na blasze, którą rozgrzewał prawdziwy ogień. Widzę Babcię Wilunię i Pra Babcię Anię klejące pierogi, które przykrywają własnoręcznie wychawtowanymi ścierkami. Piękne te ścierki. Podkradam amoniaczki z blaszanego pudełka.
Wiele się tu zmieniło. W miejsce gdzie plewiłam grządki aby móc dłużej posiedzieć na dyskotece, dziś Mama zasadziła zaczarowany ogród. Piękny, pachnący i kolorowy. Razem z Tatą zbudowali taras, przy którym stanął grill a w piwniczce, w której kiedyś gnieździły się pająki, postawili wędzarnie. Patrze dziś na pokolenia wychowujące się na tym samym skrawku działki i widzę, że ich pamięć zamyka się w zapachu. Kromki z truskawkami, wędzonych pstrągów, ziemniaków pieczonych w popiele.
Kraina cudów. W takiej samej znalazłam też PlaJstra. Z cudownymi deksami wyrabianymi ręcznie przywołują wspomnienia z przed lat. Ich dzieła są niepowatarzalne, magiczne i doskonale podkreślają klimat w kuchni. Za jakiś czas, może wiek, ktoś będzie pisał o nich, myśląc o staropolskich tradycjach.