Całe wakacje upłynęły mi z tą właśnie piosenką w uszach. I chociaż w rejs Was nie zabiorę to para zdecydowanie będzie bohaterem tej recenzji.
Parobar. Jedna z nowych inicjatyw w Krakowie, położona przy ulicy Czarnowiejskiej 57 jest jednym z genialniejszych lokali jakie ostatnio odwiedziłam. W ogóle muszę przyznać, że coraz więcej jest w naszym mieście miejsc, które odwiedzam z przyjemnością, a za którymi stoi pasja do jedzenia i kulinarna historia przywieziona z innej części świata.
Podobnie jest z Parobarem. Lokal serwuje tradycyjne pierożki chińskie, robione na parze. Razem z Dżoaną byłyśmy zachwycone ponieważ obie oczywiście jesteśmy na "wiecznej diecie" więc bardzo łatwo i przyjemnie poszło nam wytłumaczenie sobie, że nasze obżarstwo w Parobarze było lekkie i przyjemne -bo na parze.
Co do lekkości głowy nie dam ale na pewno przyjemne. Genialne pierożki, w delikatnym cieście z kilkoma nadzieniami do wyboru (13 zł). My zjadłyśmy z wołowiną, krewetkami, kurczakiem z kolendrą i trawą cytrynową. Można też brać pół na pół, jest również wersja bezglutenowa (16 zł).
Do tego można zjeść mini azjatycką sałatkę - pierwszą, która mi naprawdę smakowała, i napić się fantastycznych azjatyckich napojów - smakowo przedziwnych ale bardzo orzeźwiających.
I wszystko było pięknie i bardzo w porządku aż do momentu, w którym dałyśmy się przekonać do deseru. Dobra, dobra, możecie sobie myśleć, że z nas obżartuchy ale jeśli nie jedliście nigdy kulek ryżowych z orzeszkami (8 zł) lub z czarnym sezamem (8 zł), to czy Wasz kulinarny zew nie nakazałby Wam spróbowania ich dla przygody?
Nam nasz zew nakazał i rozpłynęłyśmy się nad lepkimi, ugotowanymi na parze, cudownie słodkimi kuleczkami deserowymi. Potem ledwo wytoczyłyśmy się z lokalu. Było pysznie. Było niekonwencjonalnie i było na parze. I byle więcej takich lokali i zdecydowanie zapraszam Was na nie byle co.