Waniliowy sernik z płatkami drożdżowymi, gruszką duszoną w cynamonie, figą, rodzynkami i orzechami pekan
W tym śniadaniu przyszło mi wypróbować pomysł już od dawna intrygujący - płatki drożdżowe na słodko. Odkąd zasmakowałam ich po raz pierwszy, często wykorzystuję je do obiadów czy kolacji, lecz jeszcze nigdy do śniadania. Dziś był ten pierwszy raz - uznałam, że najlepiej będzie połączyć je z gruszką i orzechami pekan o charakterystycznym posmaku (których woreczek wreszcie zakupiłam podczas cotygodniowych piątkowych zakupów - od końca lekcji do tramwaju zostaje mi ponad 20 minut, a okolica jest bogata w sklepy ze zdrową żywnością - i jak tu nie wejść, kiedy można tam napotkać takie cuda? ;) ). Co do płatków drożdżowych nie myliłam się - w wersji nie wytrawnej smakowały równie świetnie i jestem prawie pewna, że od teraz ich zasoby będą malały znacznie szybciej :)
Przepis:
- 250g serka kremowego
- 1 małe jajko
- 1 łyżka miodu (cynamonowy)
- ziarenka z kawałka laski wanilii
- 20g kaszy manny
- 1 łyżeczka skrobi/budyniu/mąki z tapioki
- 1 łyżka płatków drożdżowych + do posypania
- olej kokosowy do natłuszczenia naczynia
- dodatki: duszona gruszka, rodzynki, orzechy pekan, płatki drożdżowe
Kaszę manną zalać kilkoma łyżkami wody, dokładnie wymieszać, aby nie było grudek i odstawić na chwilkę. Jajko krótko zmiksować z serem, miodem, skrobią i wanilią. Dodać napęczniałą kaszę i płatki drożdżowe, zmiksować do otrzymania gładkiej masy. Naczynie dobrze natłuścić. Piec w kąpieli wodnej (włożyć naczynie z sernikiem do większego naczynia wypełnionego wodą) przez pierwsze 10 minut w temperaturze 180 stopni, a potem zmniejszyć temperaturę do 130 stopni i piec jeszcze 30 minut. Zgasić piekarnik, wystudzić z lekko uchylonymi drzwiczkami. Włożyć na noc do lodówki, rano nałożyć dodatki.
Tyle nowości, czuję się tak... no, może nie produktywnie (w końcu zasnęłam z notatkami z "Wesela" na twarzy zamiast w głowie), ale robię dużo rzeczy z gatunku tych, które od dawna planowałam, ale nie było ku im sposobności. Dziś zaczynam akcję "zostań wege na 30 dni", rodzicielka dołącza 1 listopada (haha, stwierdziła, że łatwiej będzie jej liczyć dni :D). W gruncie rzeczy tak wyszło, że mięso jem od wakacji sporadycznie (i nie tylko ja), a jeśli już to z pewną dozą niesmaku, myśląc o tym, że to, co mam na talerzu właściwie kiedyś ruszało się, patrzyło i... żyło? Żeby było zabawniej, zauważyłam także poprawę kontaktu z własną psicą - od niedawna dogadujemy się bezproblemowo, a jej zachowania bardziej bawią niż denerwują, tak jak kiedyś. Także co stoi na przeszkodzie, by spróbować? Zobaczymy, jaka będzie reakcja organizmu. Z ekscytacji zabrałam się również za planowaną od dawna domową produkcję tofu - kupiona wczoraj soja już moczy się w garnku :> I powiedzmy, że w miarę zaczynam... ogarniać życie w roku szkolnym, mniej więcej "wbiłam się" w szkolny tryb - teraz pora podkręcić tempo :)