Świat się tu u nas we Wrocławiu od dwóch dni ciut zabielił, ciut schłodził i ogólnie mocno znieprzyjemniał (to nie od dwóch dni, a co najmniej od listopada, który był moim zdaniem najciemniejszym miesiącem od dobrych kilku lat). Mówicie, że zima i żebym nie wymyślała? Że to naturalne? Sęk w tym, że cały czas jeszcze pamiętam takie zimy, jakie były lat temu, no właśnie, ile? Nie pamiętam by rok, dwa czy pięć lat wstecz były śnieżne, mroźne zimy. Pamiętam za to temperatury w granicach od pięciu plus do pięciu minus stopni, ciemną i zimną ziemię zazwyczaj bez śniegu, przywiędłe rośliny, ponure dni i moje niechciejstwo wynikające przede wszystkim z braku światła.
Nie mogę powiedzieć, że nie lubię zimy. Lubię skrzącą się biel, słońce rozświetlające wszystko tak, że aż razi w oczy, nawet szczypiący w nos i policzki mróz lubię. Nie lubię za to wilgoci i szarości, a niestety właśnie one w ostatnich latach królują przez większość zimowego czasu.
Więc - aby do wiosny