Lada moment skończy się czerwiec, a dopiero dzisiaj publikuję majowe migawki. Maj i czerwiec nieco wywróciły codzienność do góry nogami: zaczęłam pracę w księgarni, kończyłam kolejny semestr zajęć ze studentami, mąż wyjechał na delegację... Coraz rzadziej włączałam komputer, coraz częściej kładłam się za to wieczorem na kanapie, próbując złapać oddech i odpocząć. Ale powinnam w tym miejscu skupić się na maju (niż opowiadać o czerwcowym zmęczeniu materii).
Maj był piękny. Zawsze jest. Kwiaty, wybuch kwiatów... Pąki, kolory, zapachy... Maj to miesiąc, dzięki któremu człowiek przypomina sobie, dlaczego tak kocha życie, Ziemię!
Spacerowaliśmy więc i syciliśmy oczy, w domu czytaliśmy o przygodach Madeline (Jak jej nie uwielbiać!), zaskakiwały nas niesamowite przygody komiksowych muminków i połykaliśmy pierwsze maliny niemal w całości (a gdy już wszystkie znikały w naszych brzuchach, wędrowaliśmy do kuchni po domowe bezy, a poranki smakowały truskawkowym dżemem własnej roboty).
W maju - konkretnie 26 dnia tego miesiąca ;> - usłyszałam też po raz pierwszy (trochę zniekształcone, ale najpiękniejsze, jakie słyszałam): Kotam cie, mamusiu!